Chciałem krzyknąć z bólu, który sam sobie wyrządzałem, ale jedynym ujściem emocji były łzy bezsilności. Zacisnąłem usta w prostą linię, nabrałem powietrza do płuc i ruszyłem dalej.
Jednak im bliżej było do parku, tym bardziej strach zaczynał przybierać na sile. Z każdym kolejnym krokiem, nogi coraz bardziej zwalniały tempa, aż w końcu stanąłem przed drogą dzielącą mnie od parku. Tego magicznego miejsca, w którym tyle się działo. To tu uratowałem swoje dzieciństwo. Tutaj był początek... i koniec. Przeszedłem przez pustą ulicę dobrze oświetloną żółtym światłem wielu latarni. Teraz byłem tylko ja i park, w którym zapisała się moja historia. Zacisnąłem zęby, wziąłem głębszy oddech, by zaraz ruszyć przed siebie. Idąc, oglądałem praktycznie każde drzewo, jakie było w zasięgu wzroku. Doskonale znałem położenie swojego dębu, jednak chciałem napoić oczy widokiem tutejszych roślin. Dochodząc do drzewa, które nosiło do tej pory znak z dumą, mój wewnętrzny niepokój wzrastał. Bicie serca obijało się echem w uszach, oddech gwałtownie przyspieszył, szklana powłoka pokryła oczy, a to wszystko... tylko przez dotyk. Zetknięcie się dłoni z wgłębieniem w korze drzewa było zupełnie nowym przeżyciem. Nabrało ono innego sensu. Drżąca ręka podążała za wzorem znaku, kręcąc dwa, równe kółka. Niespodziewanie z nieba zaczęły spadać krople deszczu, które dokładnie opisywały mój wewnętrzny stan. Zamknąłem oczy i uniosłem głowę ku niebu, czując jak ciecz spotyka się z moją skórą. Miałem w nosie to, czy zaraz zmoknę do suchej nitki, czy też nie. Opuściłem głowę, ponownie mierząc wzrokiem wyryty znak na drzewie. Zacisnąłem zęby i zacząłem uderzać pięścią o twardą powierzchnię dębu. Czułem jak wszystkie emocje skumulowane w środku, próbują znaleźć jakieś ujście. Przyłożyłem głowę do pnia, ostatni raz wymierzając słaby już cios w jego kierunku. Z oczu uciekały łzy, które łączyły się z kroplami deszczu spadającymi na moją twarz, a z otwartych ust ulatywał niesłyszalny krzyk cierpienia. Mojego cierpienia. Stałem dobre dwie minuty, wciąż nie mogąc zrobić kroku w przód. Byłem uwięziony w szponach własnych wspomnień, które nie potrafiły tego dnia sprawić uśmiechu na mojej twarzy. Do czasu. W ciągu minuty zdołałem się nieco uspokoić, dlatego postawiłem pierwsze kroki, zbliżając się do następnego miejsca, który był już moim ostatnim, jakie chciałem dzisiaj spotkać. Taras. To tam doszedłem z Liamem do wniosku, że trzeba nasze niewidzialne dla zwykłych oczu góry, przenieść gdzieś dalej, by nie przeszkadzały w podziwianiu tamtejszej części miasta. Stanąłem na pierwszym stopniu schodków, wpatrując się w powierzchnię rzeki. Po chwili poczułem, że jednak jakaś część mnie po długim śnie zaczęła walczyć. Z oczu nie wypływały już łzy, a kąciki ust nieznacznie się podniosły. Dlaczego? Mały Liam... mały ja... do tego nasze buzie umorusane lodami i uśmiechy od ucha do ucha.
- Mały ja... - Powtórzyłem szeptem, spoglądając w kierunku swojego dawnego domu. Tego, który już od ładnych paru lat nie był mój. Nieznani mi ludzie właśnie dotykali moich mebli, moich ścian, moich rzeczy. Ale już niedługo... niebawem znów to wszystko będzie moje. Odzyskam to, co utraciłem. Przyjaźń, dom, szczęście...
***
Nie wiedząc nawet kiedy, znalazłem się przed drzwiami ceglanego domu, w którym mieszkali moi dawni sąsiedzi. W międzyczasie deszcz zdołał przybrać na sile, dlatego prawie wszystkie moje ubrania, jakie miałem na sobie, przemokły. Skóra stawała się coraz chłodniejsza, a strach ogarnął ciało, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. On jako jedyny pozostał, zajmując miejsce odwagi, niegdyś mojej prawej ręki. Stałem, wpatrując się na klamkę. Mijały kolejne sekundy, a ja nie umiałem wykonać jednego, prostego ruchu. Serce szalało, prosząc o zakończenie koszmaru. Po chwili chęć walki o lepszą przyszłość dodała mi sił i mogłem pięścią zapukać w drzwi. Minęło kilka sekund, w ciągu których strach zdołał ponownie przejąć nade mną kontrolę. Ktoś w tym czasie otworzył wrota domostwa. Ktoś... nieznajomy? Starsza brunetka, nieco niższa ode mnie, właśnie wpatrywała się we mnie swoimi błękitnymi oczyma, oczekując wyjaśnienia tak późnego najścia.
- Dobry wieczór, w czymś pomóc?
Zamarłem. Gdzie pani Karen wraz z panem Geoffem? Gdzie Nicole i Ruth? Gdzie są... Ugh... Nadzieja właśnie uciekła najdalej jak tylko mogła, za to strach unieruchomił moje ciało.
- Halo?
Wzdrygnąłem się, wracając do rzeczywistości. Co miałbym teraz powiedzieć? Witam, szukam takiego chłopaka, który tutaj kiedyś mieszkał, bo potrzebuję go tu i teraz? Usta ledwo się otworzyły, a z nich wydobył się niepewny, drżący głos.
- Dobry wieczór... Szukam P-pay-payne'ów.
Pani zmarszczyła czoło na chwilę, lecz zaraz jej wyraz twarzy wrócił do poprzedniego, pełnego skupienia.
- Może pan wejdzie do środka?
- Nie, dziękuję. Ja potrzebuję ich znaleźć...
- Wie pan, my nie podajemy ich adresu, bo jak wiadomo ich syn jest sławny i zaraz mieliby wizyty fanów pod oknem przez całe dni i noce.
Opuściłem głowę, przeczuwając najgorsze. Nie udało się, mogłem się już poddać.
- Ale widzę, że pana coś innego do nich sprowadza, także proszę chwilę poczekać.
Gdy tylko to usłyszałem, całe ciało się wyprostowało. Oczy zdołały tylko zobaczyć zamykające się drzwi, które po niespełna minucie się otworzyły.
- Proszę, tu jest adres, ale proszę nie dawać go innym.
- D-dziękuję...
Odpowiedziałem cicho, podnosząc mimowolnie kąciki ust. Nadzieja wróciła. Mam szansę go znaleźć. By odzyskać wszystko to, co rozłąka zabrała, wystarczy zrobić jeden krok. Tak mało mnie już dzieli...
- Ma pan jak dojechać?
Spytała pani, wybijając mnie z rozmyśleń.
- Wezmę taksówkę.
Zaczęła kręcić głową, wołając po chwili swoją córkę.
- Emma!
- Tak?
Na schodach pojawiła się młoda, być może nawet w moim wieku, dziewczyna z kasztanowymi włosami sięgającymi do ramion.
- Zawieziesz tego pana do rodziny Payne'ów?
- Jasne, tylko się przebiorę mamuś.
Jej piękną twarz zawitał równie urokliwy uśmiech. Mój wzrok podążał za szatynką, która po chwili zniknęła z pola widzenia.
- Ja... dziękuję pani bardzo.
- Nie ma o czym mówić. A po co panu ich adres, jeśli można wiedzieć?
- Potrzebuję odnaleźć Liama. Kiedyś byliśmy... przyjaciółmi.
Nie wiedziałem dlaczego, ale ostatnie słowo na chwilę utknęło mi w gardle i nie chciało przejść.
- Ach... rozumiem.
Młoda dziewczyna zdołała już zejść na dół, dlatego chwyciłem torbę, w której miałem być może jeszcze jakieś suche ubrania. Założyła na stopy białe adidasy współgrające z jeansami i jej beżową, puchatą kurtką.
- Idziemy?
Spytała przyjemnym dla uszu głosem, ukazując swoje śnieżnobiałe uzębienie. Kiwnąłem głową, żegnając starszą panią, której byłem bardzo wdzięczny. Gdyby nie ona... nie chciałem nawet myśleć, co by się stało. Ruszyłem za dziewczyną, czując zapach jej delikatnych, waniliowych perfum. Kluczykiem otworzyła czarny samochód, do którego od razu wsiadła. Torbę z rzeczami wraz z plecakiem wrzuciłem do bagażnika, a sam zająłem miejsce koło kierowcy.
- To po pierwsze, jestem Emma.
- Matt. Miło mi.
Odpowiedziałem, biorąc w lekki uścisk jej dłoń, którą sama wyciągnęła. Nie byłem w stanie powiedzieć czemu, ale przy niej jakoś moja pewność siebie wzrosła na tyle, że mogłem normalnie funkcjonować. Bez strachu prowadziłem z nią rozmowę.
- Mi również. A po drugie, to gdzie jedziemy?
Odparła, kolejny raz uśmiechając się w moim kierunku. Była chyba jedną z tych osób, u których uśmiech rzadko schodzi z twarzy.
- Tutaj.
Wręczyłem jej skrawek papieru, na którym napisany był nowy adres moich dawnych sąsiadów. Szatynka przytaknęła, uruchamiając pojazd.
- Wiesz, zawsze chciałam poznać kogoś z One Direction, ale jakoś tak nie miałam okazji. Za to teraz mam. Dzięki.
Zaśmiała się, ruszając z miejsca.
- Dobry wieczór, w czymś pomóc?
Zamarłem. Gdzie pani Karen wraz z panem Geoffem? Gdzie Nicole i Ruth? Gdzie są... Ugh... Nadzieja właśnie uciekła najdalej jak tylko mogła, za to strach unieruchomił moje ciało.
- Halo?
Wzdrygnąłem się, wracając do rzeczywistości. Co miałbym teraz powiedzieć? Witam, szukam takiego chłopaka, który tutaj kiedyś mieszkał, bo potrzebuję go tu i teraz? Usta ledwo się otworzyły, a z nich wydobył się niepewny, drżący głos.
- Dobry wieczór... Szukam P-pay-payne'ów.
Pani zmarszczyła czoło na chwilę, lecz zaraz jej wyraz twarzy wrócił do poprzedniego, pełnego skupienia.
- Może pan wejdzie do środka?
- Nie, dziękuję. Ja potrzebuję ich znaleźć...
- Wie pan, my nie podajemy ich adresu, bo jak wiadomo ich syn jest sławny i zaraz mieliby wizyty fanów pod oknem przez całe dni i noce.
Opuściłem głowę, przeczuwając najgorsze. Nie udało się, mogłem się już poddać.
- Ale widzę, że pana coś innego do nich sprowadza, także proszę chwilę poczekać.
Gdy tylko to usłyszałem, całe ciało się wyprostowało. Oczy zdołały tylko zobaczyć zamykające się drzwi, które po niespełna minucie się otworzyły.
- Proszę, tu jest adres, ale proszę nie dawać go innym.
- D-dziękuję...
Odpowiedziałem cicho, podnosząc mimowolnie kąciki ust. Nadzieja wróciła. Mam szansę go znaleźć. By odzyskać wszystko to, co rozłąka zabrała, wystarczy zrobić jeden krok. Tak mało mnie już dzieli...
- Ma pan jak dojechać?
Spytała pani, wybijając mnie z rozmyśleń.
- Wezmę taksówkę.
Zaczęła kręcić głową, wołając po chwili swoją córkę.
- Emma!
- Tak?
Na schodach pojawiła się młoda, być może nawet w moim wieku, dziewczyna z kasztanowymi włosami sięgającymi do ramion.
- Zawieziesz tego pana do rodziny Payne'ów?
- Jasne, tylko się przebiorę mamuś.
Jej piękną twarz zawitał równie urokliwy uśmiech. Mój wzrok podążał za szatynką, która po chwili zniknęła z pola widzenia.
- Ja... dziękuję pani bardzo.
- Nie ma o czym mówić. A po co panu ich adres, jeśli można wiedzieć?
- Potrzebuję odnaleźć Liama. Kiedyś byliśmy... przyjaciółmi.
Nie wiedziałem dlaczego, ale ostatnie słowo na chwilę utknęło mi w gardle i nie chciało przejść.
- Ach... rozumiem.
Młoda dziewczyna zdołała już zejść na dół, dlatego chwyciłem torbę, w której miałem być może jeszcze jakieś suche ubrania. Założyła na stopy białe adidasy współgrające z jeansami i jej beżową, puchatą kurtką.
- Idziemy?
Spytała przyjemnym dla uszu głosem, ukazując swoje śnieżnobiałe uzębienie. Kiwnąłem głową, żegnając starszą panią, której byłem bardzo wdzięczny. Gdyby nie ona... nie chciałem nawet myśleć, co by się stało. Ruszyłem za dziewczyną, czując zapach jej delikatnych, waniliowych perfum. Kluczykiem otworzyła czarny samochód, do którego od razu wsiadła. Torbę z rzeczami wraz z plecakiem wrzuciłem do bagażnika, a sam zająłem miejsce koło kierowcy.
- To po pierwsze, jestem Emma.
- Matt. Miło mi.
Odpowiedziałem, biorąc w lekki uścisk jej dłoń, którą sama wyciągnęła. Nie byłem w stanie powiedzieć czemu, ale przy niej jakoś moja pewność siebie wzrosła na tyle, że mogłem normalnie funkcjonować. Bez strachu prowadziłem z nią rozmowę.
- Mi również. A po drugie, to gdzie jedziemy?
Odparła, kolejny raz uśmiechając się w moim kierunku. Była chyba jedną z tych osób, u których uśmiech rzadko schodzi z twarzy.
- Tutaj.
Wręczyłem jej skrawek papieru, na którym napisany był nowy adres moich dawnych sąsiadów. Szatynka przytaknęła, uruchamiając pojazd.
- Wiesz, zawsze chciałam poznać kogoś z One Direction, ale jakoś tak nie miałam okazji. Za to teraz mam. Dzięki.
Zaśmiała się, ruszając z miejsca.
Jest część... w końcu. Przesuwałem jej premierę, bo niestety jak na złość zdania nie chciały się kleić, ale chyba już wszystko naprawiłem. Cieszycie się z takiego zakończenia?
Next, myślę że powinien wyjść zgodnie z rozpiską, ale zobaczymy. :)
Do napisania! /Liam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz