Muzyka

4.08.2016

Rozdział 14



Niespodziewanie coś tknęło mnie do wpisania ich kontaktów w portalach społecznościowych. Był też i on. Liam Payne. Właściwie nie wiem po co to zrobiłem, ale czułem taką potrzebę. Chciałem napisać do niego wiadomość, ale... usunąłem ją po niespełna minucie. A to wszystko tylko po to, aby wieczorem jednak się przełamać, napisać dokładnie to samo co wcześniej i wysłać. Codziennie sprawdzałem, czy odpisał, lecz równie dobrze, mogłem tego nie robić. Mimo licznych wiadomości pod jego adresem, wciąż było zero odzewu.

***

Minęły dwa dni. Z pozoru były normalne, lecz w głębi skrywały ponurą, ciemną tajemnicę. Matty nie umiał się już podnieść. Nic go nie cieszyło, a z każdą mijającą minutą, stawał się coraz słabszy. Jego dawno zdobyta odwaga i śmiałość, zanikały tak jak i całkowicie znikała w jego oczach chęć do życia. Drugiego wieczoru, stan chłopaka znacznie się pogorszył. Nie potrafił zasnąć, choć jego organizm bardzo potrzebował snu. Koszmary wróciły, siejąc spustoszenie w jego głowie. Miał dość. Usiadł na parapecie i spoglądał na gwiazdy. Któreś z nich to oni - pomyślał. Lecz w jego stanie, każda myśl o przeszłości była sztyletem wbijanym w serce. Tęsknota za bardzo bolała. Nikt nie wiedział, że potrzebuje pomocy. Wyciągnął z drewnianej szafki wcześniej kupiony alkohol, po czym ruszył do łazienki, z której wziął mały, ostry metal. Wrócił do pokoju, otworzył butelkę z bezbarwnym płynem z procentami, by po chwili pociągnąć z niej kilka łyków napoju. Wrócił na swoje dawne miejsce, ponownie spoglądając na gwieździste niebo. Gdy alkohol zaczął działać, chłopak spojrzał na trzymaną w lewej dłoni, żyletkę. Zamknął na chwilę oczy, z których łzy wypływały małym strumieniem, i wziął kolejne łyki alkoholu. „To nie ma sensu. Nic już nie ma sensu" - powtarzał cicho, obserwując ludzi idących późną porą do domów. Skończywszy butelkę napoju, odłożył ją na bok i skupił wzrok na metalu trzymanym w drżącej dłoni. Przełożył go do prawej ręki, by po chwili przyłożyć jego ostre końce do nadgarstka. Jednak jego dłoń nie potrafiła zranić ciała. Trzęsąc się ze strachu, wyrzuciła żyletkę i chwyciła miejsce, któremu chciała zrobić krzywdę. Chłopak czuł, jak jego wnętrze wypełnia pustka, a z oczu wypływają gorące krople. Nie miał siły na nic. Żadna walka nie wchodziła w grę. Poddał się. Jego ciało błyskawicznie ogarnęło zmęczenie, przez co brunet padł na podłogę i zasnął. 

***

*Następnego dnia*

Gdy chłopak się obudził, pamiętał wszystko jak przez mgłę. Jego ciało było obolałe, dlatego z trudem udało mu się przenieść z podłogi na łóżko. Jedna myśl mu towarzyszyła odkąd otworzył oczy. Czemu nie potrafił się zabić? Czemu coś mu na to nie pozwoliło? Przecież jego życie nie miało sensu, jak sam twierdził. Nie znał odpowiedzi na te pytania. Włączył swojego laptopa, wciąż mając nadzieję na to, że Liam mu odpisał. Jednak nadal w jego skrzynce było pusto. Przypomniał sobie o sytuacji na lotnisku, gdzie już wtedy miał pierwsze chwile słabości. Miał szczęście, bo byli przy nim rodzice, ale teraz, gdy postanowił się wyprowadzić... nie było ich przy nim. Rozejrzał się po pomieszczeniu, dostrzegając po chwili żyletkę, którą wczoraj wyrzucił. Wstał, podniósł ją i odłożył na miejsce. Wrócił do pokoju, by położyć się na łóżku i ponownie dał się oddać w objęcia Morfeusza. Gdy tylko otworzył oczy wieczorową porą, dostał olśnienia. Od razu jego serce przyspieszyło swój rytm, czując odradzającą się nadzieję. Wyszukał w internecie połączeń do Wolverhampton, po czym zarejestrował lot i zaczął się pakować. Zadzwonił w międzyczasie do rodziców, którzy z radością zaoferowali mu pomoc w dotarciu na lotnisko.

Wolverhampton

Stawiając pierwszy krok, zaciągnąłem się tutejszym chłodnym, jesiennym powietrzem, które zawsze dobrze na mnie działało. Tak, tego mi brakowało. Serce waliło jak oszalałe, gdy tylko myśli skupiły się na moim planie. Co jeśli się nie uda? Straciłem wszystko, więc w sumie nie miałem już nic więcej do stracenia. Chyba, że moje marne życie, byłoby dla kogoś czymś cennym, niech zabiera. Nie potrzebuję go. Zresztą, niczego już nie potrzebowałem. Pustka zupełnie przejęła nade mną kontrolę. Ból majaczący się gdzieś w oczach, jako jedyny zdradzał moje uczucia, o ile takie jeszcze posiadałem. Wszystko chowałem pod zobojętniałą maską założoną na twarz. Cóż... czas spróbować. Spojrzałem na ciemne niebo, na którym można było dostrzec kilka małych gwiazd. Być może jedna z nich była kierunkowskazem prowadzącym do Liama? Wziąłem głęboki oddech, uspokajając nieco rozszalałe emocje i ruszyłem w kierunku przystanku, na którym zamierzałem zaczekać na taksówkę.
Trochę się zmieniło w moim ukochanym mieście, odkąd wyjechałem. Niektóre budynki zniknęły, za to na ich miejscu pojawiły się nowe. Mogłem to porównać do sukcesu mojego przyjaciela. Przyjaciela... nie wiedziałem, czy było mi wolno używać jeszcze tego słowa w stosunku do niego. Tyle czasu. Tyle cholernego czasu uciekło bezpowrotnie. Cztery nieznośna lata... więcej nie wytrzymam. Być może on znalazł sobie zastępczych przyjaciół i ja dla niego przestałem istnieć. Ale on dla mnie zawsze będzie żywy, bo trzymam go w sercu, które mimo bólu, potrafi do końca być wierne. Zacisnąłem zęby, zamknąłem oczy i napiąłem mięśnie, czując ponowne uderzenie pustki. To nie pierwszy raz, kiedy miałem taki napad. W dzieciństwie było podobnie. Po chwili mój stan wrócił do normy. Miałem szczęście, że zanim go dostałem, doszedłem na przystanek. Błądziłem wzrokiem w poszukiwaniu taksówki, która jak na zawołanie, wyłoniła się zza budynku. Machnąłem ręką, czując jak całe ciało zaczyna ogarniać strach. Zupełnie jakby mówiło mi „Zmyj się stąd, póki możesz", ale nie. Nie mogłem odpuścić. Nie tym razem. Czarny pojazd podjechał pod przystanek, po czym usłyszałem głos starszego pana:
- Dobry wieczór, gdzieś pana podwieźć?
Zamarłem na chwilę. Nie było we mnie tej dawnej odwagi i śmiałości, z którymi przenosiłem góry. Nabrałem w płuca chłodne powietrze, po czym wypuszczając je z nich, odparłem:
- Dobry wieczór. Zawiezie mnie pan na Buffery Road?
- Oczywiście, proszę wsiadać.
Zająłem miejsce na tylnym fotelu, zapiąłem pasy i ruszyliśmy. Nie podałem adresu domu Liama. Chciałem jeszcze co nieco powspominać. Byłem w pełni świadomy reakcji, jaką mogą w moim wnętrzu wywołać wspomnienia, ale potrzebowałem tego. Podczas drogi, oglądałem widoki za oknem, dostrzegając przez to zmianę pogody. Na niebie pojawiły się ciemne chmury, z których zaczęły spadać pojedyncze krople. Nie miałem nawet parasolki, żeby się uchronić przed deszczem, jednak nie zmieniłem zdania.
- Jesteśmy na miejscu.
Rzekł kierowca, na co chwyciłem za portfel, który uprzednio wyjąłem z prawej kieszeni spodni i uregulowałem z nim rachunek, dając dwa banknoty. Podziękowałem i wyszedłem z pojazdu. O dziwo deszcz w tym miejscu nie padał. Podszedłem parę kroków, zbliżając się do budynku szkoły. Prawie w ogóle się nie zmieniła. Jedynie na podwórku dodano parę nowych roślin. Skąd to wiedziałem? Dokładnie zapamiętałem wygląd tego miejsca przed wyjazdem. Kiedy to po raz ostatni widziałem swoich przyjaciół... Ałć? Niewidzialna pięść tęsknoty wymierzyła mi cios prosto w klatkę piersiową, przez co na chwilę nie mogłem wziąć oddechu i musiałem się mimowolnie zgiąć w pół. Na szczęście rękoma trzymałem szkolne ogrodzenie, które było moją podporą. Łzy ponownie zechciały przywitać świat, sprawiając, iż na moment otoczenie stało się niewyraźne. Opuściłem głowę, mierząc wzrokiem podłoże. Zacisnąłem zęby, próbując się wyprostować. Spojrzałem na salę, w której to poznałem najbardziej wyjątkową osobę na świecie. Liama Jamesa Payna. Wtedy, małego i bezbronnego, a dziś? Dorosłego, spełniającego swoje najskrytsze marzenia... beze mnie. Bez tego nic nieznaczącego chłopca, któremu we śnie podarował swoje skrzydła. Bez niego... budował swoje nowe życie. Chciałem krzyknąć z bólu, który sam sobie wyrządzałem, ale jedynym ujściem emocji były łzy bezsilności. Zacisnąłem usta w prostą linię, nabrałem powietrza do płuc i ruszyłem dalej.

                                      
To nie koniec wspomnień, ale na następną porcję przyjdzie pora w następnej części. ;)
Mam nadzieję, że ta się podoba. I... z góry przepraszam, że są one jakie są (smutne), ale takie miały być i póki co jeszcze parę takich niestety lub stety będzie.
Do napisania!

PS. Dziękuję za komentarze! Nawet nie wiecie, jaką dały mi motywację do napisania tej części a już o uśmiechu, jaki sprawiły na mojej twarzy to nie wspomnę! :)
/Liam

1 komentarz:

  1. Tak, tak! Uwielbiam cię!
    Matt wreszcie tam, gdzie powinien być :D

    OdpowiedzUsuń

Theme by Violett