Muzyka

16.04.2016

Rozdział 6



- Pobudka śpiochu! - Krzyknęła radośnie moja wychowawczyni.
Przetarłem oczy, podnosząc się z łóżka. Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem, obserwując wcześniej jej dosyć niecodzienną ekscytację obudzeniem mojej osoby.
- Mam dla ciebie niespodziankę, ale muszę ci ją zdradzić już teraz.
Nie zrozumiałem ani słowa. No, może z wyjątkiem niespodzianki. Chociaż? W ogóle nie wiem o co pani chodzi.
- Słuchaj maluszku... - Ta cisza to jak mniemam jest czymś w rodzaju zrobienia napięcia, tak? Jeśli tak, to niech pani skończy. Chciałem, żeby wszystko stało się jasne.
- Ostatnio byli tutaj młodzi rodzice. Widziałeś ich może?
Kiwnąłem przecząco głową. Niby kiedy oni byli? Przecież... proszę czekać. W mojej głowie właśnie nastąpiło zwolnienie blokady i połączenie faktów. To dlatego dzieci tak na mnie patrzyły, nie mówiąc już o tym, że głupie upadnięcie samochodziku to sprawiło. Gdyby nie to... ugh. Miałbym święty spokój, który wielbię. Tak, kocham święty spokój i to bardzo.
- Dziś, za twoją oczywiście zgodą, masz z nimi spotkanie. Tylko pytanie brzmi... czy tego chcesz?
Byłem w ogromnym szoku, słysząc te słowa z ust wychowawczyni. Ktoś... chce... mnie? Głupi upadek autka... to dzięki niemu być może znalazłem już swoich nowych rodziców?!
- To jak misiu?
Otworzyłem usta, chcąc coś odpowiedzieć, ale wyszła z tego tylko śmieszna minka na twarzy. Pani się zaśmiała, a ja wiedząc dlaczego, zacząłem się wygłupiać.
- Mam rozumieć, że tak?
- Tak!
Krzyknąłem radośnie tak, że pani nie miała już żadnych wątpliwości.
- To ubieraj się i idziemy do nich.
Byłem bardzo podekscytowany, czym nawet sam siebie zaskakiwałem. Powinienem się bać i w ogóle... ale tego nie było. Strach się schował. Nareszcie.
- A jacy oni są?
Spytałem panią, ubierając zielony t-shirt w żółte paski. W sumie... to pytanie wyszło z moich ust całkiem niespodziewanie. Nawet ja nie wiedziałem, że chcę je zadać. Kobieta spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
- Na pewno są odpowiedni dla ciebie.
Taka odpowiedź całkowicie mi wystarczyła. Wiedziałem, że ona by mnie nigdy nie okłamała. Uśmiechnąłem się i ubrałem pozostałe rzeczy na siebie.
- Możemy iść? - Spytała pani, wyciągając do mnie dłoń. Kiwnąłem głową, wciąż będąc pobudzonym emocjami, jakie wywoływała u mnie sama informacja o spotkaniu z nowymi rodzicami.

***

Wyszliśmy z pokoju. Oni tam już czekali. Stali przed drzwiami wyjściowymi, ubrani w modne ubrania. Na mój widok od razu się uśmiechnęli. Zrobiliśmy kilka kroków, zbliżając się do pary. Dzieliły nas może trzy metry, nie więcej.
- Witamy serdecznie. - Przywitała się za mnie wychowawczyni. Mówiła to powoli i przeciągała każde słowo, jakby odpowiadała jako grupa dzieci. Uśmiech z jej twarzy nie schodził. Gdyby nie ten fakt, na mojej buzi nie było by tego malutkiego, nieśmiałego uśmieszku, który wyrażał całą moją radość w tej chwili. Jednak nutka niepewności i strachu została.
- Dzień dobry Matthew! - Przywitali się... moja przyszła mama i przyszły tato? Piękna pani, o jasnych blond włosach, w dodatku młoda. Obok niej stał jej mąż. Również młody, z lekkim zarostem koloru takiego jak jego kasztanowe włosy na głowie. Razem tworzyli idealnie dobraną parę.
- Pewnie nas nie znasz, ani nawet nie kojarzysz, ale chcemy, żebyś z nami się zapoznał. Ja jestem Madeline Smith, a to Martin Smith. - Odparła, wskazując ręką na mężczyznę.
- Wy... - Zacząłem coś niepewnie mówić. Cichym głosem, którego zapewne nikt nie usłyszał.
- Tak? - Spytała Madeline, przykucając, aby lepiej móc słyszeć to, co zechciałbym powiedzieć. Zaniemówiłem. Ktoś był w stanie usłyszeć moje nieśmiało wypowiedziane słowa? Ale... jak? Przecież nikt nigdy mnie nie rozumiał, a już na pewno nie starał się słuchać mojego gadania. Lecz oni są inni. Tak przynajmniej stwierdziłem po tym, co doświadczyłem.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobimy. Możesz mówić dalej. - Dodała kobieta, podnosząc kąciki swoich czerwonych ust. Ja wciąż stałem i patrzyłem dużymi oczyma w niedowierzaniu na nią oraz na jej partnera. Pewnie widać było po mnie, że w moim mózgu dochodziło do licznych przetworzeń informacji. W końcu po dłuższej chwili namysłu, byłem w stanie dokończyć to, co zacząłem.
- Zabierzecie mnie do parku? - Odparłem, wypuszczając z siebie całe zgromadzone w płucach powietrze.
- Oczywiście. A nie boisz się nas? - Spytała blondynka, na co zaprzeczyłem, kręcąc głową. Sam fakt, że potrafią słuchać dzieci, mi wystarczył do tego, aby im zaufać.
- To co, idziemy? Oczywiście, jeśli pani się zgodzi.
- Oczywiście, że się zgadzam. Tylko prosiłabym, żeby dawali państwo znać co parę godzin, że wszystko jest w najlepszym porządku.
- Dobrze. To Matthew... chodź. - Rzekła Madeline. Podniosła się i podała mi rękę. Bez zawahania ruszyłem i chwyciłem jej dłoń. Nie wiem nawet czemu, ale poczułem się wtedy jakby wolny. A już o tym, że w moim wnętrzu zawitała ogromna radość to już nie wspomnę.

***

Wróciliśmy ze spaceru dosyć późno, bo wchodząc do wnętrza domu, wszędzie światła były pogaszone, za wyjątkiem przedpokoju, gdzie czekała na nas wychowawczyni. Wszystko na szczęście było wcześniej ustalone, więc nie ponieśliśmy za to jakiś konsekwencji. Jak minął dzień? Pierwsze co zrobiliśmy, to poszliśmy do parku, który był niedaleko domu dziecka. Tam przez drogę opowiadaliśmy o sobie, żeby się lepiej poznać. Nie miałem żadnych, ale to naprawdę żadnych problemów z tym, żeby z nimi rozmawiać o wszystkim. Nawet o tym, co najbardziej mnie boli. Ku mojemu zdziwieniu byłem na tyle silny, że nie uroniłem ani jednej łzy. Mówiąc o tym, co się działo w moim domu, zaciskałem tylko mocno zęby. Madeline oraz Martin dobrze wiedzieli kiedy powiedzieć 'stop'. I dobrze zrobili. Gdyby nie to, pewnie bym nie wytrzymał i było by ze mną źle. Następnie poszliśmy sobie na lody. Wziąłem swoje ulubione - cytrynowe i waniliowe. Były pyszne. Później spędziliśmy czas w wesołym miasteczku, gdzie daliśmy się porwać większości zabaw, jakie tam były dostępne. W międzyczasie zjedliśmy wyśmienite pizze, które były naszą obiadokolacją. Dorośli zamówili jedną dużą dla siebie i jedną małą dla mnie, ale składały się one z tych samych składników. Później spędziliśmy trochę czasu na spacerze i wróciliśmy do domu dziecka. Z czystym sumieniem mogłem zaliczyć ten dzień do najlepszych w swoim życiu. Z niecierpliwością czekałem na następne spotkanie z rodzicami, a już najbardziej to nie mogłem się doczekać, kiedy zostałbym oficjalnie ich synem.

***

Tydzień później

Dokładnie taką ilość czasu potrzebowaliśmy, żeby poznać siebie na tyle, aby dziś oficjalnie stworzyć jedną, wspaniałą, szczęśliwą rodzinkę. Tak, to już dziś. Nie mogłem w to uwierzyć, ale stało się. Rodzice mnie zaadoptowali, a ja od tego momentu byłem ich synem. Spakowałem wszystkie swoje rzeczy, które miałem w domu dziecka i pojechałem z nimi do ich, a od dziś to będzie naszego, domu. Wszedłem na drugie piętro. Stanąwszy przed jasnymi, drewnianymi drzwiami, czekałem na rodziców, którzy nie biegli tak jak ja do mieszkania. Po krótkiej chwili dotarli na miejsce. Ja z uśmiechem na buzi wyczekiwałem tylko momentu, w którym to miałem zobaczyć swój pokój. Tato wyciągnął z kieszeni klucze, które parę sekund później znalazły się w zamku drzwi. Przekręcił je dwa razy, po czym pociągnął za klamkę, otwierając wrota.
- Proszę wchodzić. - Uśmiechnął się, pokazując rękoma, abyśmy weszli. Pierwsza weszła mama, ja za nią. Mieszkanie było przytulne i przestronne. Białe ściany z zielonymi kółkami w równych odstępach w przedpokoju jako pierwsze rzuciły mi się w oczy. Od razu po lewej stronie było wejście do pierwszego pokoju, który był wolny. Niebieskie ściany, białe meble, beżowa kanapa, a na niej spora ilość pudeł różnej maści. Ciekawiła mnie ich zawartość. Obok niego było pomieszczenie, które dziś miało stać się moim własnym kącikiem. Żółte ściany, meble wykonane z jasnego drewna i co najważniejsze... dwa, spore dosyć, zielone pudła, których zawartość można było zobaczyć dzięki lekkiej przeźroczystości plastiku, z którego były wykonane. Jeden był wypełniony po brzegi klockami lego różnej maści. Drugi natomiast, skrywał w sobie wiele rodzai samochodzików w dolnej części i parę pluszaków w górnej. W pokoju było również łóżko, wykonane zapewne z tego samego drewna, co pozostałe meble. Biurko także znalazło swoje miejsce w pomieszczeniu. Wraz z szarym, niewielkich rozmiarów krzesełkiem obrotowym, stało tuż przed oknem.
- I jak, podoba się? - Spytał tato, stając przy mnie w drzwiach pokoju. Zdołałem jedynie otworzyć usta w geście podziwu.
- To jest twój pokój, więc możesz się rozgościć. Wiesz chyba o tym, nie? - Zaśmiał się, kładąc rękę na moim ramieniu.
- A co ze szkołą?
- Aż tak ci spieszno do szkoły? - Ponownie się zaśmiał. Nie przejmowałem się szkołą aż tak bardzo, ale chciałem wiedzieć kiedy do niej wrócę. - W przyszłym tygodniu pójdziesz. Spokojnie, będziemy z tobą jak nie fizycznie to mentalnie, więc się nie bój.
Kiwnąłem głową i ruszyłem w poszukiwaniu mamy.

***

Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem do przodu. Do tej gromady dzieci, która była mi zupełnie obca. Tak, to był mój pierwszy dzień w szkole, który już zapisywał się na kartach mojej historii. Chwilę po moim przybyciu zadzwonił dzwonek na lekcję. Wszyscy ustawili się pod klasą w parach, tak jak należało. Stanąłem na końcu, aby nie zwrócić na siebie uwagi. Udawałem, że tylko się przybłąkałem tutaj i nie wiem, co tak naprawdę tutaj robię.
- Hej, ty chodzisz do naszej klasy? - Spytał chłopiec, stanowiący przez zupełny przypadek moją parę.
- Tak. - Odpowiedziałem nieśmiało. Złożyłem dłonie w pięści, ściskając je najmocniej jak tylko potrafiłem.
- Pierwszy dzień? - Kolejne pytanie wyszło z ust bruneta, wzrostem równającego się ze mną. Kiwnąłem twierdząco głową, rozluźniając ręce.
- Jestem Paweł.
- Matthew. - W międzyczasie przyszła pani, nasza wychowawczyni i otworzyła drzwi do sali. Wchodząc jako ostatni, zostałem przez nią poproszony o pójście z nią na środek klasy. Zdołałem tylko kiwnąć głową na znak zgody, ale już czułem, że będzie ze mną kiepsko. Moje ciało zaczęło zwiększać swoją temperaturę, a ja czułem, że stres totalnie mnie paraliżuje.
- Jak widzicie mamy tutaj nowego kolegę. Oto Matthew. Od dziś będzie chodził z nami do klasy. Przywitajcie go miło. - Wzrok wszystkich był skierowany na mnie. Koszmar w głowie stał się realny. Patrzyłem ślepo w podłogę, nie mogąc znieść wszystkich oczu, które z zaciekawieniem rejestrowały mnie kawałek po kawałku. 
- Możesz usiąść już. Dziękuję. - Szepnęła do mnie pani, zajmując miejsce przy swoim biurku. Ruszyłem niepewnym krokiem przed siebie. Na końcu była wolna ławka, którą z chęcią zająłem.

***

Parę dni minęło zanim mogłem stwierdzić, że znoszę szkołę, a nie, że się jej boję, jak dotąd było. Poznałem tam kilka osób, które raczej ze swojej ciekawości same do mnie przychodziły. Ja wolałem być na uboczu, byle przetrwać lekcje i do domu. Te osoby to Ola, Oliwia, Sandra, Natalia, Paweł i Kamil. Ola była szatynką o przyjaznym nastawieniu do ludzi. Oliwia, również szatynka, różniła się od poprzedniczki tylko okularami, które nosiła. Sandra natomiast miała ten sam kolor włosów co Ola i Oliwia, za to wyróżniała się poczuciem humoru. Zaś Natalia, która była blondynką, przypominała kogoś w rodzaju klasowego śmieszka. Paweł i Kamil byli pogodnymi, radosnymi, lubiącymi zabawy kolegami. Pierwszy z nich był blondynem, drugi natomiast posiadał krótkie, brązowe włoski na głowie. Przez rok stanowili dla mnie coś w rodzaju szkolnej paczki, z którą spędza się każdą przerwę i lekcję. Po tym czasie mój kontakt z nimi się urwał. Dlaczego? Pewnego dnia, a trochę dokładniej to w dzień rozpoczęcia wakacji, wracając jak zwykle ze szkoły prosto do domu, zobaczyłem w przedpokoju kilka walizek. Wchodząc głębiej do mieszkania, ujrzałem porozrzucane rzeczy dosłownie w każdym możliwym miejscu. Okej, pomyślałem sobie, że może coś zalało mieszkanie i to nic groźnego, chociaż te walizki na to nie wskazywały. Ruszyłem do pokoju rodziców, gdzie zastałem mamę. Była całkowicie pochłonięta pakowaniem rzeczy, przez co nawet mnie nie zauważyła.
- Mamo?! - Spytałem, podchodząc do niej ostrożnie, na paluszkach. Musiałem uważać, żeby nie stanąć na jakiejś rzeczy, bo by się pogniotła albo pobrudziła.
- O, Matthew wróciłeś już. - Uśmiechnęła się, wyciągając do mnie ręce. Przytuliła mnie i ucałowała. Wzięła głęboki oddech i odparła.
- Słuchaj misiu. Dziś wylatujemy do Anglii, a dokładniej do Wolverhampton. Przepraszam, że dopiero teraz cię o tym informuję, ale tatuś nie wiedział, że będzie musiał tam lecieć w celach służbowych. Tam teraz jego firma otworzyła kolejną filię, znaczy oddział. Jego pomoc jest niezbędna do prawidłowego jej funkcjonowania. Dlatego tam się przeprowadzimy, nie wiem na ile, ale chyba nie na stałe.
- Okej... - Odparłem markotnym głosem. - Ale ja nie umiem angielskiego.
- Wiem kochanie, dlatego jak tylko tam pojedziemy, będziesz się go uczył. Trochę my cię nauczymy, a jak będzie potrzeba to zamówimy korepetycje. Nic się nie bój. Jesteś dzielny i duży z ciebie geniusz, więc szybko sobie poradzisz z językiem. - Uśmiechnęła się mama. - Dobra, chwila przerwy musi być, bo nasz głodomorek potrzebuje zjeść. Zgadłam? - Zaśmiała się ponownie. Odpowiedziałem jej kiwnięciem głową i mimowolnie podniosłem kąciki ust.
Po pysznym obiedzie, wzięliśmy się za pakowanie. Taty jeszcze nie było, a to wzbudzało we mnie niepokój. Zawsze był już o tej porze w domu. Daliśmy resztę walizek do przedpokoju, gdzie o dziwo razem było ich pięć. Mieliśmy tutaj jeszcze kiedyś wrócić, więc nie było w sumie sensu brać dosłownie wszystkiego.
- Zapomniałbym! Aaa...! - Krzyknąłem i jak poparzony ruszyłem biegiem do swojego pokoju. Próbowałem znaleźć swoje autka, z którymi nigdy się nie rozstaję. Mimo że pochodziły ze znienawidzonego przeze mnie domu, to i tak były moimi przyjaciółmi na śmierć i życie.
- Matthew, czego szukasz?
- Autek. - Odparłem błyskawicznie, spoglądając w przerażeniu na mamę, która usłyszawszy moją odpowiedź, zniknęła na krótką chwilę za ścianą, by zaraz pojawić się z moim małym plecaczkiem w ręku.
- Tych? - Uśmiechnęła się szeroko, a ja odetchnąłem z ulgą.
- Ale kiedy one się tam znalazły? - Podszedłem do niej i odebrałem swoją własność.
- Magia misiu. - Odpowiedziała, nie przestając się śmiać. Ucałowała mnie, a wtedy do naszych uszu dotarł dźwięk przekręcania kluczy w zamku.
- Tata! - Krzyknąłem radośnie i rzuciłem się w jego ramiona.
- Hej synku! - Przywitał się i po szybkim przytuleniu, podniósł mnie do góry. Kiedy zobaczył walizki, wstał, podnosząc mnie na ręce. - O, widzę, że już spakowani jesteśmy. To dobrze, bo za dwie godziny niecałe mamy samolot.
- Tato, a tam będzie strasznie? - Spojrzał na mnie lekko zdziwionym wzrokiem i odpowiedział.
- Nie będzie, nie masz się czego bać. Jedynie będziesz mógł tam poczuć małe turbulencje, czyli takie wstrząsy. I tyle. Może akurat zaśniesz i nic nie poczujesz.
- Nie zasnę. Muszę zobaczyć jak to jest w tym samolocie.
- Haha, niech ci będzie mój śmieszku. O właśnie... pokaż ząbki.
- Nie...
- Pokaż. - Tato wiedział, że wypadły mi dwa mleczaki z przodu, które były już ostatnimi zębami tego rodzaju mogącymi wypaść. Od teraz miałem tylko stałe. Nie otwierałem ust przez dłuższy czas, dopóki ojciec nie zaczął mnie gilgotać w czułych miejscach pod pachami.
- No ładnie, już prawie nic nie widać. - Stwierdził, przerywając wykonywaną czynność. Zszedłem na podłogę i poszedłem do swojego pokoju, by spędzić w nim ostatnie chwile. W międzyczasie rodzice się ze sobą przywitali. Zapamiętać ten widok. Zapisać w głowie krajobraz Polski, który już za parę godzin będzie poza moi zasięgiem. Siedziałem przy oknie, rejestrując każdy punkt na zewnątrz. Było skierowane na las, który był niedaleko naszego osiedla, także widoki były piękne.

***

- Witamy państwa na pokładzie... - Byliśmy już w samolocie i siedzieliśmy na zarezerwowanych miejscach. Ja z tatą przy oknie po prawej stronie, mama na środku, blisko nas.
- Boisz się?
- Jasne, że nie. - Odpowiedziałem na pytanie ojca. Odwaga wypełniała moje wnętrze od stóp do... no dobra, może połowy ciała. Czułem tą nutę niepewności, która była spowodowana faktem, iż to był mój pierwszy lot i nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Dopóki się czegoś nie doświadczy na własnej skórze, będzie to nieznane. Tak to już jest.
- To teraz uważaj. - Kiedy tato skończył mówić, samolot wystartował i już po chwili unosił się w powietrzu.
- Najgorsze już za nami. - Stwierdził, otwierając książkę, którą trzymał w ręce. Oparłem wygodnie głowę na fotelu, spoglądając na widoki za oknem. Ciemność kryła się wszędzie, ale światła miast były ciekawymi punktami obserwacji. Z czasem moje oczy stały się cięższe, ale zgodnie z obietnicą, nie chciałem zasnąć. Odwróciłem głowę w stronę ojca pochłoniętego czytaniem. Ten, kątem oka zobaczył, że się na niego patrzę, więc uśmiechnął się lekko i powiedział.
- Obudzę cię, spokojnie. - Chwilę się wahałem, ale jednak potrzeba snu była silniejsza. Kiwnąłem leciutko głową i zamknąłem oczy. Po chwili zasnąłem.

***

Otworzyłem powoli wypoczęte powieki, podnosząc się do pozycji półsiedzącej. Nagle moje oczy powiększyły się do granic możliwości. Zaraz, zaraz... czemu nie jestem w samolocie? Albo chociaż taksówce. Albo... to mój nowy dom? Zewsząd biel pokrywała ściany pokoju. Podłoga była wykonana z drewnianych paneli o jasnej barwie. Na środku pokoju był beżowy, kwadratowy dywan, ozdobiony geometrycznymi ornamentami w kolorze ciemnego brązu. Na lewo od wejścia, były dwa, plastikowe, kolorowe pudełka na zabawki. Obok nich było beżowe biurko z białym, obrotowym krzesłem. Natomiast po prawej stronie, było łóżko, na którym aktualnie leżałem. Wykonane z jasnego drewna, pasującego do podłogi. Rozejrzałem się po pokoju i ujrzawszy okno przy pudełkach, ruszyłem do niego. Stamtąd widok był skierowany na sąsiedni dom. Gdzie ten las? Trochę zacząłem tęsknić za krajobrazem Polski.
- A ty co, już wstałeś kochanie? - Pomieszczenie wypełnił radosny głos matki, która już po chwili znalazła się za mną. - Tu mieszkają nasi sąsiedzi. Może za niedługo ich poznamy. Ale najpierw musimy się nauczyć języka. Dziś jest pierwszy dzień.
Tak, dzisiejszy dzień faktycznie zaczął się od nauki. Przy śniadaniu uczyłem się pierwszych podstaw języka. Począwszy od nazw składników śniadania, a skończywszy na uprzejmych zwrotach do nieznajomych. Według rodziców chłonąłem wiedzę niczym sucha gąbka wodę.

***

Po dwóch miesiącach intensywnej nauki, umiałem już wiele, a na pewno wystarczająco dużo, aby móc zacząć normalnie chodzić do szkoły. Dziś był ten wyjątkowy dzień. Pierwszy września, czyli ostateczny sprawdzian moich umiejętności. Do szkoły zawieźli mnie rodzice, lecz na oficjalne rozpoczęcie roku szkolnego na boisku, musiałem sam dojść. Zresztą sam tak zadecydowałem. Mimo strachu, kroczyłem pewnie. No może w miarę pewnie. Dołączyłem na czas do swojej klasy, która już drugi rok rozpoczynała razem przygodę ze szkołą. Znali się. Ja ich nie. To był mój pierwszy problem. Jak do nich zagadać? Co zrobić? Zaraz, zaraz... czy to nie ta osoba? Stojąc w dwuszeregu, znalazłem się obok pewnego, znajomego mi chłopca.


                                   
I tak oto wyszła długa część, którą mam nadzieję, nie zanudziłem Was aż tak bardzo. Te części są potrzebne i ich się nie przeskoczy, za to już za parę rozdziałów, będzie zdecydowanie więcej ciekawej akcji itp. 
Co do części...
I. Pewnie zastanawiacie się czemu imiona dzieci z Polski są normalne, polskie, za to Matt ma zagraniczne. Otóż zrobiłem tak, aby przyzwyczaić Was już od początku do jego imienia.
II. Natalia, która jest przedstawiona w opowiadaniu, nie jest tą, która jest w zakładce „Bohaterowie”. To zupełnie inna osoba!
III. Mam nadzieję, że część się podoba i skomentujecie moją pracę. Będzie mi miło, jeśli polecicie bloga innym!
IV. Gdybyście mieli jakieś pytania, pamiętajcie, że możecie je zadawać w komentarzach! :)
Do następnego rozdziału! /Liam 

PS. Wiecie kim jest chłopiec, którego zna Matt?
Czekam na odpowiedzi w komentarzach!

2 komentarze:

  1. Jejuuu przepraszam Cię bardzo, że tak późno, ale miałam testy i... no. Właśnie to xD
    Jedna, wspaniała, szczęśliwa rodzina. Nareeeeszcie <33
    Niestety nie świta mi kim może być ten chłopiec.Mam sklerozę xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz za co przepraszać! Mam nadzieję, że testy Ci poszły wspaniale i zdałaś wzorowo. :D W następnej części się dowiesz jak tak. :)

      Usuń

Theme by Violett