Liam"
Jestem winny. To powtarzałem sobie cały czas w duchu, gdy zobaczyłem smsa od Liama. Przez mnie niewinny chłopak właśnie się obwinia za całe to zajście w parku. Dość! Mimo uczucia bezsilności i wielkiego zmęczenia, chwyciłem za telefon leżący na szafce koło łóżka i odpisałem swojemu najlepszemu przyjacielowi:
„ To wszystko aktualne i to ja przepraszam. Jutro się wszystkiego dowiesz."
Nie minęła nawet minuta od wysłania przeze mnie wiadomości, a już dostałem powiadomienie o otrzymanym smsie.
„ Uff... Tylko nie rób nic złego. Ja bym na Twoim miejscu pogadał ze mną o wszystkim innym, haha. Wiesz, mój sposób jest genialny. Do jutra, jeśli nie zechcesz tego zrobić! "
Pogadać... To była nawet dobra opcja. Jemu pomogła, więc czemu i mi nie miałoby to pomóc? Już miałem dzwonić do Liama, ale wpadłem na pewien pomysł. Zszedłem na dół, a jako że na dworze było jeszcze w miarę jasno, postanowiłem się pójść przewietrzyć.
Po chwili znalazłem się tam, gdzie najczęściej spędzałem czas z Liamem. Ponieważ na tarasie była warstwa piasku, chwyciłem pierwszy, lepszy patyk i zacząłem wykonywać nim koliste ruchy na sypkim podłożu. W końcu obraz przybrał postać znaku nieskończoności, tak więc mogłem spokojnie wziąć się za brakujący do pełni szczęścia tekst. Napisałem na lewej górnej części obrazka słowo najlepsi, a w prawym dolnym rogu, przyjaciele. Czegoś brakowało. Jakiejś naprawdę ważnej części tego dzieła. Ach, wiem! W środku prawego okręgu narysowałem cztery kreski, które razem stworzyły jedną literę podobną bardzo do M. Wziąłem głęboki oddech, po czym wstałem i wróciłem do domu. Tylko jedna myśl przewijała mi się przez głowę. Oby Liam to zobaczył. Na to liczyłem najbardziej.
Jestem winny. To powtarzałem sobie cały czas w duchu, gdy zobaczyłem smsa od Liama. Przez mnie niewinny chłopak właśnie się obwinia za całe to zajście w parku. Dość! Mimo uczucia bezsilności i wielkiego zmęczenia, chwyciłem za telefon leżący na szafce koło łóżka i odpisałem swojemu najlepszemu przyjacielowi:
„ To wszystko aktualne i to ja przepraszam. Jutro się wszystkiego dowiesz."
Nie minęła nawet minuta od wysłania przeze mnie wiadomości, a już dostałem powiadomienie o otrzymanym smsie.
„ Uff... Tylko nie rób nic złego. Ja bym na Twoim miejscu pogadał ze mną o wszystkim innym, haha. Wiesz, mój sposób jest genialny. Do jutra, jeśli nie zechcesz tego zrobić! "
Pogadać... To była nawet dobra opcja. Jemu pomogła, więc czemu i mi nie miałoby to pomóc? Już miałem dzwonić do Liama, ale wpadłem na pewien pomysł. Zszedłem na dół, a jako że na dworze było jeszcze w miarę jasno, postanowiłem się pójść przewietrzyć.
Po chwili znalazłem się tam, gdzie najczęściej spędzałem czas z Liamem. Ponieważ na tarasie była warstwa piasku, chwyciłem pierwszy, lepszy patyk i zacząłem wykonywać nim koliste ruchy na sypkim podłożu. W końcu obraz przybrał postać znaku nieskończoności, tak więc mogłem spokojnie wziąć się za brakujący do pełni szczęścia tekst. Napisałem na lewej górnej części obrazka słowo najlepsi, a w prawym dolnym rogu, przyjaciele. Czegoś brakowało. Jakiejś naprawdę ważnej części tego dzieła. Ach, wiem! W środku prawego okręgu narysowałem cztery kreski, które razem stworzyły jedną literę podobną bardzo do M. Wziąłem głęboki oddech, po czym wstałem i wróciłem do domu. Tylko jedna myśl przewijała mi się przez głowę. Oby Liam to zobaczył. Na to liczyłem najbardziej.
***
Następnego dnia
Wsunąłem na stopy białe adidasy, poprawiłem szybko nogawki i wyszedłem z domu. Gdzie? Ruszyłem do mojego wczorajszego celu w nadziei ujrzenia jakiegoś znaku, który by potwierdził fakt, iż Liam zobaczył moją pracę. Nie odzywał się od wczoraj, więc nie wiedziałem, czy chłopak to widział. Żyłem wyłącznie nadzieją... tą, która trzymała mnie przy życiu. Doszedłszy do tego jakże magicznego dla mnie miejsca, moim oczom ukazał się własnoręcznie przeze mnie wykonany obraz, tyle że był... nieco zmieniony? W środku lewego koła widniała litera L. Był tutaj. Widział to. Mimowolnie podniosłem kąciki ust, czując wielką ulgę. Nie zdążyłem się do końca z tego otrząsnąć, bo po chwili niespodziewanie za plecami usłyszałem wołanie:
- Matthew!
Gdy tylko się obróciłem, zobaczyłem brązowookiego szatyna, trzymającego w prawej dłoni małe dłutko, którym najwyraźniej coś żłobił. Zbliżył się do mnie na odległość około metra. Ałć. Właśnie coś boleśnie połączyło moje serce w jedną całość. Z jednej strony uderzał ból sprawiany przez wspomnienia o okropnej przeszłości, z drugiej zaś uderzało szczęście. I do prawdy nie umiałem tego wytłumaczyć dlaczego czułem, jakby coś lub ktoś złączył moje kruche serce w całość. Wystarczyło mi tylko spojrzenie w oczy mojego anioła, a jakoś wszystkie smutki tego dnia znikały. Przez chwilę zapominałem o przeszłości. Zapominałem o tym całym bólu i koszmarze, jaki sprawiał mi ojciec.
Stałem na przeciwko chłopca zupełnie nieruchomo, ale z uśmiechem od ucha do ucha, nie pokazując jednak swojego uzębienia. W moim wnętrzu wytworzyła się wybuchowa mieszanka emocji, która lada chwila mogła eksplodować. Nie zrobiłaby tego, ale jednak. Chłopiec przytulił mnie mocno, przez co emocje niczym pył wulkaniczny, szybko znalazły ujście w łzach szczęścia. Bo chyba tak można je było nazwać, skoro przeważała w nich radość, a nie ból. On odchodził na drugi plan, żeby nie powiedzieć, że nawet powoli zanikał.
- Dziękuję.
Szepnął szatyn, odrywając się ode mnie. Jego wzrok cały czas był skupiony na jednym punkcie, jakim były moje oczy.
- Hej, ale nie płacz.
Odparł, widząc krople płynące po moich polikach.
- To ze szczęścia, ale...
- To pozwalam jak tak.
Uśmiechnął się, ponownie biorąc mnie w uścisk.
- Może pójdziemy zrobić ten obrazek na drzewie?
Szepnął mi do ucha Liam. Stwierdziłem, że teraz jest na to najlepszy moment, więc odpowiedziałem krótkim mruknięciem, zgadzając się na to. Ruszyliśmy więc do naszego drzewa, co chyba dębem się zowie. Tak, dopiero po prawie roku czasu zapytałem taty o jego rodzaj, bo jakoś wcześniej nie było to dla mnie priorytetem.
- Dopiero co to zrobiłem. Zrób pierwszy ten napis.
Odparł chłopiec, a jako że nie trzeba było mnie dzisiejszego dnia długo prosić, wziąłem od niego dłutko i zacząłem rzeźbić w korze swój inicjał. Po skończeniu swojego dzieła, oddałem go swojemu właścicielowi, który zrobił dokładnie to samo, tyle że odrobinę szybciej.
- Gotowe! - Uśmiechnął się mały szatyn, podskakując wręcz z radości. Uniosłem lewy kącik ust bardziej niż prawy, obserwując cały czas zachowanie chłopca.
- Patrzcie na naszych chłopców... - Zaśmiała się moja mama na nasz widok, zwracając się do swojego męża jak i rodziców Liama. Faktycznie, mogło być to nieco dziwne, ale no cóż, taki był nasz urok. W tej okolicy to my rządziliśmy. Wszyscy nas znali bardzo dobrze. Każdy sprzedawca wiedział co chcemy, gdy tylko zawitaliśmy do jego sklepu. A już w szczególności ten pan od waty cukrowej. Właśnie do niego pobiegliśmy i...
- Tylko cicho proszę pana. Ukrywamy się przed rodzicami. - Odparł szeptem Liam, chowając się ze mną za wózkiem tak, aby nasi opiekunowie nas nie zauważyli.
- Nie ma sprawy. - Odpowiedział starszy pan, mrugając do nas przyjaźnie. Lubił nas i można powiedzieć, że to bardzo. W końcu nie dawał by nam czasem za darmo tych pyszności, prawda?
- Dzień dobry państwu! - Przywitał się, widząc rodziców.
- Dzień dobry. Nie widział pan może naszych brzdąców? - Spytała moja mama, doskonale wiedząc gdzie jesteśmy.
- Ależ nie, ich na pewno nie widziałem. - Odpowiedział sprzedawca, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Tada... - Wyszliśmy z ukrycia, mając na twarzyczkach uśmiechy od ucha do ucha.
- A, tu jesteście. - Rzekła mama, po czym wszyscy zaczęli się śmiać.
- Hm... wiecie co? Zasłużyliście na darmową watę cukrową. Co wy na to?
- Taaak! - Odpowiedziałem wraz z Liamem, tworząc mini chórek. Otrzymaliśmy od pana słodycze i przeszliśmy do ich konsumpcji.
- Pójdziemy nad rzekę, dobrze mamuś? - Spytał szatyn. Nie musiał długo czekać na zgodę tak jak i ja. Wystarczyło tylko, że spojrzałem w kierunku swoich rodziców, a już wzrokiem odpowiedzieli na moją prośbę. Ruszyliśmy biegiem, ale mimo wszystko w miarę ostrożnie, aby się nie przewrócić. Doszedłszy na miejsce, usiedliśmy standardowo na brzegu tarasu i zaczęliśmy rozmyślać. W końcu nasz temat rozmowy zszedł na ryby...
- Może kupimy kiedyś rybki w akwarium? - Zdziwiło mnie to pytanie szatyna, ale byłem zmuszony na nie odpowiedzieć.
- Jasne... - Mój głos ledwo wyszedł z ust. Nie byłem za bardzo pewien swojej odpowiedzi, dlatego...
- Super! Ale kupimy ich tyle, ile jest naszych członków rodziny, okej?
Kiwnąłem twierdząco głową. Powoli do mnie dochodziło, na co się zgodziłem.
- A rybki z naszymi imionami? - Spytałem po chwili.
- Też będą. - Uśmiechnął się chłopiec.
- Matthew!
Gdy tylko się obróciłem, zobaczyłem brązowookiego szatyna, trzymającego w prawej dłoni małe dłutko, którym najwyraźniej coś żłobił. Zbliżył się do mnie na odległość około metra. Ałć. Właśnie coś boleśnie połączyło moje serce w jedną całość. Z jednej strony uderzał ból sprawiany przez wspomnienia o okropnej przeszłości, z drugiej zaś uderzało szczęście. I do prawdy nie umiałem tego wytłumaczyć dlaczego czułem, jakby coś lub ktoś złączył moje kruche serce w całość. Wystarczyło mi tylko spojrzenie w oczy mojego anioła, a jakoś wszystkie smutki tego dnia znikały. Przez chwilę zapominałem o przeszłości. Zapominałem o tym całym bólu i koszmarze, jaki sprawiał mi ojciec.
Stałem na przeciwko chłopca zupełnie nieruchomo, ale z uśmiechem od ucha do ucha, nie pokazując jednak swojego uzębienia. W moim wnętrzu wytworzyła się wybuchowa mieszanka emocji, która lada chwila mogła eksplodować. Nie zrobiłaby tego, ale jednak. Chłopiec przytulił mnie mocno, przez co emocje niczym pył wulkaniczny, szybko znalazły ujście w łzach szczęścia. Bo chyba tak można je było nazwać, skoro przeważała w nich radość, a nie ból. On odchodził na drugi plan, żeby nie powiedzieć, że nawet powoli zanikał.
- Dziękuję.
Szepnął szatyn, odrywając się ode mnie. Jego wzrok cały czas był skupiony na jednym punkcie, jakim były moje oczy.
- Hej, ale nie płacz.
Odparł, widząc krople płynące po moich polikach.
- To ze szczęścia, ale...
- To pozwalam jak tak.
Uśmiechnął się, ponownie biorąc mnie w uścisk.
- Może pójdziemy zrobić ten obrazek na drzewie?
Szepnął mi do ucha Liam. Stwierdziłem, że teraz jest na to najlepszy moment, więc odpowiedziałem krótkim mruknięciem, zgadzając się na to. Ruszyliśmy więc do naszego drzewa, co chyba dębem się zowie. Tak, dopiero po prawie roku czasu zapytałem taty o jego rodzaj, bo jakoś wcześniej nie było to dla mnie priorytetem.
- Dopiero co to zrobiłem. Zrób pierwszy ten napis.
Odparł chłopiec, a jako że nie trzeba było mnie dzisiejszego dnia długo prosić, wziąłem od niego dłutko i zacząłem rzeźbić w korze swój inicjał. Po skończeniu swojego dzieła, oddałem go swojemu właścicielowi, który zrobił dokładnie to samo, tyle że odrobinę szybciej.
- Gotowe! - Uśmiechnął się mały szatyn, podskakując wręcz z radości. Uniosłem lewy kącik ust bardziej niż prawy, obserwując cały czas zachowanie chłopca.
***
*Około trzy tygodnie później*
- Patrzcie na naszych chłopców... - Zaśmiała się moja mama na nasz widok, zwracając się do swojego męża jak i rodziców Liama. Faktycznie, mogło być to nieco dziwne, ale no cóż, taki był nasz urok. W tej okolicy to my rządziliśmy. Wszyscy nas znali bardzo dobrze. Każdy sprzedawca wiedział co chcemy, gdy tylko zawitaliśmy do jego sklepu. A już w szczególności ten pan od waty cukrowej. Właśnie do niego pobiegliśmy i...
- Tylko cicho proszę pana. Ukrywamy się przed rodzicami. - Odparł szeptem Liam, chowając się ze mną za wózkiem tak, aby nasi opiekunowie nas nie zauważyli.
- Nie ma sprawy. - Odpowiedział starszy pan, mrugając do nas przyjaźnie. Lubił nas i można powiedzieć, że to bardzo. W końcu nie dawał by nam czasem za darmo tych pyszności, prawda?
- Dzień dobry państwu! - Przywitał się, widząc rodziców.
- Dzień dobry. Nie widział pan może naszych brzdąców? - Spytała moja mama, doskonale wiedząc gdzie jesteśmy.
- Ależ nie, ich na pewno nie widziałem. - Odpowiedział sprzedawca, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Tada... - Wyszliśmy z ukrycia, mając na twarzyczkach uśmiechy od ucha do ucha.
- A, tu jesteście. - Rzekła mama, po czym wszyscy zaczęli się śmiać.
- Hm... wiecie co? Zasłużyliście na darmową watę cukrową. Co wy na to?
- Taaak! - Odpowiedziałem wraz z Liamem, tworząc mini chórek. Otrzymaliśmy od pana słodycze i przeszliśmy do ich konsumpcji.
- Pójdziemy nad rzekę, dobrze mamuś? - Spytał szatyn. Nie musiał długo czekać na zgodę tak jak i ja. Wystarczyło tylko, że spojrzałem w kierunku swoich rodziców, a już wzrokiem odpowiedzieli na moją prośbę. Ruszyliśmy biegiem, ale mimo wszystko w miarę ostrożnie, aby się nie przewrócić. Doszedłszy na miejsce, usiedliśmy standardowo na brzegu tarasu i zaczęliśmy rozmyślać. W końcu nasz temat rozmowy zszedł na ryby...
- Może kupimy kiedyś rybki w akwarium? - Zdziwiło mnie to pytanie szatyna, ale byłem zmuszony na nie odpowiedzieć.
- Jasne... - Mój głos ledwo wyszedł z ust. Nie byłem za bardzo pewien swojej odpowiedzi, dlatego...
- Super! Ale kupimy ich tyle, ile jest naszych członków rodziny, okej?
Kiwnąłem twierdząco głową. Powoli do mnie dochodziło, na co się zgodziłem.
- A rybki z naszymi imionami? - Spytałem po chwili.
- Też będą. - Uśmiechnął się chłopiec.
***
Następnego dnia miałoby zupełnie normalnie. Ostatni dzień weekendu, w którym wyszedłem standardowo z Liamem na miasto. Dziś naszym celem był park. Znajdował się baaardzo daleko od nas. Naprawdę. Był aż parę metrów od nas. Ale... ten dzień nie należał do udanych. Dlaczego?
Postanowiliśmy się pościgać. Mieliśmy biec od naszego drzewa do jednej z latarni ulicznych praktycznie na końcu parku.
- 3 - Zaczął odliczać Liam.
- 2 - Ta kwestia należała do mnie.
- 1 - Szatyn powiedział ostatnią cyfrę, która oznaczała, że start jest tuż tuż.
- Start! - Krzyknąłem i ruszyliśmy przed siebie. Chłopiec mnie wyprzedził, więc byłem zmuszony przyspieszyć. Dogoniłem go. Wymieniliśmy się w międzyczasie spojrzeniami, po czym znalazłem się przed nim. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Nagle moja stopa nie poczuła ziemi...
Hej, hej!
Część wyszła nieco później, ale musiałem ją dopracować.
I teraz takie info...
W te wakacje powinienem mieć teoretycznie więcej czasu, ale niestety.
Będę mieć inne obowiązki (m.in. praca), dlatego rozdziały mogą, ale nie muszą, wychodzić później niż jest na rozpisce. Postaram się jednak dotrzymać terminów.
Do nexta! :) /Liam
Woow, to dopiero przyjaźń :') Żem się wzruszyła :D
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale drzewo najbardziej utkwiło mi w pamięci.. Może to troszkę dlatego, że zawsze miałam kłopoty z ich rozpoznawaniem xD Tak to już jest, jak ktoś jest kompletną łamagą z przyrodniczych :D Ale.. na egzaminach dociągnęłam na 50%. Możemy świętować xD
Ale już nie będę Cię zanudzać.. Rozdział jak zwykle świetny, podoba mi się, jak szczegółowo opisujesz uczucia, wszystkie myśli itd. naprawdę masz talent do pisania.
A co do końcówki.. Czy ja mam zejść na zawał?!! :O
Zacznijmy od świętowania! xD A potem... no możesz się przygotować na mini zawał. :/ I na koniec, wielkie dzięki za komentarz i te miłe słowa. :) Jak chcesz, możesz mnie "zanudzać". Będzie mi miło. :D
Usuń