Niegdyś ta czwórka maluchów się nie znała, a dziś? Tworzą zgraną ekipę, do której większość uczniów tej szkoły chciałoby należeć. Spytasz, dlaczego? Można im zazdrościć praktycznie wszystkiego. Jeśli mają jakiś problem, są dla siebie wsparciem. Kiedy mają wolny czas, spędzają go razem. To nie wszystko, ale te argumenty wystarczą na potwierdzenie ich przyjaźni, bo w końcu tak można nazwać ich teraźniejszą relację. Są przyjaciółmi.
***
Wsunąłem na stopy białe adidasy, idealnie pasujące do szarych jeansów i śnieżnobiałej kurtki, która miała mnie chronić przed zimnem, po czym wyszedłem z domu, by spotkać się z przyjaciółmi. Gdy tylko przekroczyłem próg domu, poczułem zimny wiatr muskający moją bladą twarz. Zaciągnąłem się chłodnym powietrzem, rejestrując oczami teren wokół mnie. On już na mnie czekał. Stał oparty o kamienne ogrodzenie chroniące przed wpadnięciem do rzeki, bo w końcu tuż obok naszych domów znajdował się most. Ręce miał schowane w kieszeniach zielonej kurteczki okrywającej jego, kruche mogłoby się wydawać, ciało. Kiedy jego brązowe ślepia mnie ujrzały, pokazał swoje ząbki i czym prędzej ruszył w moją stronę.
- Hej! To idziemy?
Kiwnąłem twierdząco głową i udaliśmy się pod dom Natalie, która wraz z Isabelą czekała już na nas. Czyżbyśmy się spóźnili? Po uprzednim przywitaniu się z nimi, ruszyliśmy wszyscy zgodnie w stronę kina oddalonego o jakieś dwadzieścia minut stąd. Seans był zabawny zgodnie z założeniem. W końcu taki wybraliśmy. Po nim nastąpiła rozłąka, bo jak się okazało, dziewczyny miały inne plany. Odprowadziliśmy je do domów i spokojnym spacerkiem wracaliśmy do swoich. Będąc w parku, dobrze mi znanym, Liam szedł jakby miał jakiś określony cel. W końcu znaleźliśmy się na tarasie koło rzeki. Usiedliśmy na jego brzegu, podziwiając piękny zimowy krajobraz Anglii. Nie był on taki jak w Polsce, ale i tak miał swój wyjątkowy urok, w którym można było się zakochać. Szatyn w pewnym momencie zapytał:
- Widzisz tą górę?
Spojrzałem tam gdzie Liam wskazywał, lecz nic nie mogłem dostrzec. Poza tym... góra w mieście? Trochę to dziwne, ale słuchałem go dalej. Kiwnąłem przecząco głową, na co on odparł:
- Jak to nie widzisz?! Jest tam, taka ogromna.
Wpatrywał się prosto w moje oczy z wielką nadzieją, że widzę to, co on. Jego brązowe ślepia skutecznie naprowadziły mnie na właściwą ścieżkę. Po chwili zrozumiałem o co mu chodziło. Odwróciłem głowę w stronę wcześniej wskazanego przez chłopca miejsca i odpowiedziałem:
- Chodzi ci o tą? Tak, jest ogromna!
Kątem oka patrzyłem na jego reakcję. Szatyn delikatnie się uśmiechnął, spoglądając na mnie jak oglądam naszą górę.
- I wiesz co? Kiedyś ją przesuniemy, zobaczysz! Nie będzie już zasłaniać tamtej części miasta.
- Ale jak?
- Będziemy więksi i będziemy mieć więcej sił. Damy radę!
Jego bajkowy świat był niesamowity. A jeszcze bardziej niesamowite było to, że wystarczyło nam jedno spojrzenie, skinienie palcem czy cokolwiek innego i wiedzieliśmy o co nam chodzi.
- Hej! To idziemy?
Kiwnąłem twierdząco głową i udaliśmy się pod dom Natalie, która wraz z Isabelą czekała już na nas. Czyżbyśmy się spóźnili? Po uprzednim przywitaniu się z nimi, ruszyliśmy wszyscy zgodnie w stronę kina oddalonego o jakieś dwadzieścia minut stąd. Seans był zabawny zgodnie z założeniem. W końcu taki wybraliśmy. Po nim nastąpiła rozłąka, bo jak się okazało, dziewczyny miały inne plany. Odprowadziliśmy je do domów i spokojnym spacerkiem wracaliśmy do swoich. Będąc w parku, dobrze mi znanym, Liam szedł jakby miał jakiś określony cel. W końcu znaleźliśmy się na tarasie koło rzeki. Usiedliśmy na jego brzegu, podziwiając piękny zimowy krajobraz Anglii. Nie był on taki jak w Polsce, ale i tak miał swój wyjątkowy urok, w którym można było się zakochać. Szatyn w pewnym momencie zapytał:
- Widzisz tą górę?
Spojrzałem tam gdzie Liam wskazywał, lecz nic nie mogłem dostrzec. Poza tym... góra w mieście? Trochę to dziwne, ale słuchałem go dalej. Kiwnąłem przecząco głową, na co on odparł:
- Jak to nie widzisz?! Jest tam, taka ogromna.
Wpatrywał się prosto w moje oczy z wielką nadzieją, że widzę to, co on. Jego brązowe ślepia skutecznie naprowadziły mnie na właściwą ścieżkę. Po chwili zrozumiałem o co mu chodziło. Odwróciłem głowę w stronę wcześniej wskazanego przez chłopca miejsca i odpowiedziałem:
- Chodzi ci o tą? Tak, jest ogromna!
Kątem oka patrzyłem na jego reakcję. Szatyn delikatnie się uśmiechnął, spoglądając na mnie jak oglądam naszą górę.
- I wiesz co? Kiedyś ją przesuniemy, zobaczysz! Nie będzie już zasłaniać tamtej części miasta.
- Ale jak?
- Będziemy więksi i będziemy mieć więcej sił. Damy radę!
Jego bajkowy świat był niesamowity. A jeszcze bardziej niesamowite było to, że wystarczyło nam jedno spojrzenie, skinienie palcem czy cokolwiek innego i wiedzieliśmy o co nam chodzi.
***
*Kilka miesięcy później - okres wiosenny*
*Kilka miesięcy później - okres wiosenny*
Gdy tylko ciemność spowiła miasto, z nieba zaczęły spadać krople deszczu. Jedna za drugą pędziły ku ziemi. Dość niespodziewanie zawitało do mnie dawne uczucie, którego chciałem się pozbyć na zawsze. Nocna mara przypomniała mi o tym, o czym powinienem zapomnieć dla swojego dobra. Kiedy tylko moje oczy zamykały się, chcąc dać ukojenie zmęczonemu organizmowi, pojawiał się ten obraz. Jego ślepia nasycone złością, twarz z miną srogą i otwarte usta, z których właśnie wypadły sztylety zabijające wszystko na swojej drodze. Nadzieję, radość czy chociażby chęci do życia. Tylko dlaczego mój rzekomy ojciec zechciał mnie dzisiaj dręczyć przez sen? Próby zaśnięcia kończyły się fiaskiem. Za każdym razem budziłem się i w przerażeniu zrywałem się do pozycji półsiedzącej, mając otwarte usta, przez które ulatywał niemy krzyk bezsilności. Powieki automatycznie się podnosiły, nie mogąc dłużej znieść tego widoku. Pod nimi balansowały łzy, które szybko jednak opuszczały swoje miejsce, spływając jedna za drugą po gorących polikach. Dopiero po kilku godzinach udało mi się zasnąć...
***
Następnego dnia nie miałem ochoty wspominać o koszmarnej nocy, więc na pytanie o sen odpowiadałem, że nic mi się nie śniło. Gdy tylko udało mi się cudem zjeść śniadanie, ruszyłem na górę do swojego pokoju. Tam czekała na mnie niespodzianka w postaci wibrującego telefonu. Ktoś dzwonił. Zupełnie się nie spiesząc, podszedłem do biurka, na którym znajdował się sprzęt i chwyciłem go w dłoń, spoglądając od razu na jego ekran. Liam. Nacisnąłem odpowiedni przycisk i po chwili dało się usłyszeć radosny głos chłopca.
- Hej Matty! Wyjdziesz?
Chwilę musiałem się zastanowić, ale w końcu stwierdziłem, że może mi to pomoże...
- Jasne.
- To za chwilę pod domem.
Rozłączyłem się i od razu ruszyłem do szafy, z której wyjąłem jasnożółtą koszulkę i krótkie, jeansowe spodenki. Szybko się przebrałem i parę sekund później byłem już przy drzwiach. Oznajmiłem rodzicom, że wychodzę z Liamem, a oni jak zawsze, bez żadnego problemu mi pozwolili. Właśnie za to ich kocham. Nie tak jak... ugh... przestań o nich myśleć! Kucnąłem i zamknąłem na chwilę oczy, chcąc powstrzymać zbierające się w oczach łzy. Szarpnąłem klamkę drzwi, wychodząc z domu. Na dworze było szaro i ponuro, co dokładnie opisywało mój humor.
- Matthew!
Liam z uśmiechem na twarzy przywitał mą jakże nic nieznaczącą osobę...
- Hej.
Przywitałem się zwyczajnym tonem, zakładając uśmiechniętą maskę na twarz. Nie chciałem się zwierzać nikomu. To za bardzo bolało.
- Idziemy?
Kiwnąłem głową, po czym ruszyliśmy do jednego z naszych ulubionych miejsc, czyli tarasu. Usiedliśmy na jego brzegu, by podziwiać piękną, drugą część miasta. Wszystko układało się po mojej myśli. Nie dałem poznać po sobie, że coś w moim wnętrzu znowu mnie wyniszcza. O ile w ogóle cokolwiek było tam jeszcze do zniszczenia... Do czasu. Chłopak całkiem niespodziewanie spytał:
- Wiesz... długo nad tym myślałem. Niby jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Przytaknąłem, a chłopak kontynuował.
- A co byś powiedział na to, żebyśmy to jakoś przypieczętowali?
- Ale jak?
- Chodź za mną.
Odpowiedział chłopiec, prowadząc mnie do swojego ulubionego drzewa naprzeciwko naszego tarasu.
- Tutaj zrobimy taki znak... tylko muszę pójść po coś do tego. Czekaj tu.
Szatyn biegiem ruszył w stronę domu, zostawiając mnie samego. Wskazywał na korę drzewa. Dokładnie tego, które stało przede mną i przed którym zacząłem się zastanawiać nad sensem wszystkiego...
- Mam!
Krzyknął Liam, w oka mgnieniu pojawiając się obok mnie.
- Tylko ostrożnie.
- Tylko ostrożnie.
Odparł, ale ja przestałem go słuchać. Obraz ojca znów zechciał mnie nękać.
- Matty?
- Przepraszam...
Szept uleciał z moich ust, które ledwo się otworzyły. Ruszyłem biegiem do domu, a gdy tylko znalazłem się w środku, popędziłem na górę do swojego pokoju. Szybko chciałem zasnąć, by jakoś wyrwać się z tego koszmaru. Położyłem się na łóżku, pragnąc z całych sił wymazać ojca z pamięci. Dlaczego to takie trudne?
- Matthew?
Głos mamy rozległ się po pokoju, lecz ja nie chciałem pokazywać, że płaczę.
- Hej, mały, co się dzieje?
Nie odpuszczała. Usiadła koło mnie i zaczęła głaskać moje włosy.
- Tato...
Westchnąłem, na co mama się bardziej ożywiła.
- Co? Co ci zrobił kochanie?
- Nie ten...
Odpowiedziałem, odwracając się w kierunku mamy. Otarłem łzy i wtuliłem się w nią. To było to, czego mi było trzeba.
- Czyli masz koszmary?
- Yhym...
Mruknąłem w odpowiedzi, wtulając się w nią mocniej.
- Spokojnie, on ci nic nie zrobi. Już nigdy. A to, że masz takie sny, to mam taki pomysł. Zacznij myśleć o czymś przyjemnym, gdy będziesz chodził spać. Na przykład o tym jak fajnie było z twoimi przyjaciółmi podczas spacerów albo o czymkolwiek innym, co ci sprawiało radość. A jeśli to nie pomoże, przychodź do nas. Pamiętaj, po to jesteśmy.
- Dziękuję mamuś.
Odpowiedziałem i ucałowałem ją w policzek.
- Tato...
Westchnąłem, na co mama się bardziej ożywiła.
- Co? Co ci zrobił kochanie?
- Nie ten...
Odpowiedziałem, odwracając się w kierunku mamy. Otarłem łzy i wtuliłem się w nią. To było to, czego mi było trzeba.
- Czyli masz koszmary?
- Yhym...
Mruknąłem w odpowiedzi, wtulając się w nią mocniej.
- Spokojnie, on ci nic nie zrobi. Już nigdy. A to, że masz takie sny, to mam taki pomysł. Zacznij myśleć o czymś przyjemnym, gdy będziesz chodził spać. Na przykład o tym jak fajnie było z twoimi przyjaciółmi podczas spacerów albo o czymkolwiek innym, co ci sprawiało radość. A jeśli to nie pomoże, przychodź do nas. Pamiętaj, po to jesteśmy.
- Dziękuję mamuś.
Odpowiedziałem i ucałowałem ją w policzek.
***
„ Przepraszam Cię za dziś Matthew. Nie chciałem, żeby to jakoś Cię zraniło. Myślałem, że to będzie dobry pomysł, ale najwyraźniej nie. Mam tylko nadzieję, że to co jest między nami... to nadal aktualne...
Liam"
Jak zareaguje na to Matt?
Wszystko w następnej części! :) /Liam
Ten rozdział uświadomił mi, jak stara jestem. No serio... Kiedyś dokładnie jak Matt i Liam siedziałam od rana do wieczora na podwórku, teraz choćbym chciała, to nie mam czasu. Ale to nie jest miejsce, żeby wylewać ci żale xD
OdpowiedzUsuńWidać, że w głębi serca Matty dalej przeżywa swoją przeszłość. W końcu to jego część. Mam tylko nadzieje, że Liam okaże się dla niego wsparciem.