Muzyka

18.05.2016

Rozdział 7



#Retrospekcja

Ja i mama, wyszliśmy jak co sobotę na zakupy. Wracając ze sklepu, z siatkami wypełnionymi po brzegi różnymi pysznościami, spotkaliśmy sąsiadkę z małym dzieckiem. No może nie tak małym, w końcu wzrostem równał się ze mną. Różnił się tylko kolorem włosów, które u niego były brązowe i miał ich mniej ode mnie. Akurat wychodzili z domu. Gdy starsza pani o blond włosach zamknęła drzwi i odwróciła się, by zejść po kilku stopniach, zauważyła nas i od razu przywitała się, a jako że było to nasze pierwsze spotkanie, spytała:
- Dzień dobry, a państwo to nasi nowi sąsiedzi, prawda?
Ledwo zrozumiałem jej słowa, ale udało się poniekąd.
- Tak, jestem Madeline Smith, a to mój mały Matt.
- Karen Payne, a to Liam. Miło nam państwa poznać.
Podeszła bliżej, podając każdemu z nas rękę. Trochę czasu już tutaj mieszkaliśmy zanim się spotkaliśmy z sąsiadami.
- Widzę, że Matt jest równie nieśmiały co mój Liaś. - Odparła, wskazując na schowanego za nią chłopca. Moja mama cicho się zaśmiała, po czym spojrzała na mnie, a potem na Liama.
- O tak, ale niedługo pewnie się otworzą. - Odpowiedziała Madeline. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się za nią. Czułem się tam jakoś tak...  bezpieczniej? Tak, to właściwe słowo.
- A właśnie... już bym zapomniała spytać. Może państwo chcieliby przyjść w wygodnym dla siebie terminie do nas na takie jakby przyjęcie powitalne. Poznalibyśmy się lepiej... - To, co powiedziała teraz, lekko mną wstrząsnęło. Jakie przyjęcie? Czemu ja o tym nie wiedziałem wcześniej? Przez to wyszedłem z ukrycia, stając na równi z mamą. Wyczekiwałem tylko odpowiedzi pani, która w skupieniu rozmyślała nad odpowiedzią.
- Z chęcią. Może być to jutro? Godziny raczej wieczorne, żeby mąż zdążył wrócić do domu.
- Dobrze, może być 18?
- Pasuje nam. Dziękujemy za zaproszenie. A teraz musimy państwa przeprosić, ale jesteśmy umówieni do lekarza. Do widzenia.
- Dobrze, dziękujemy również. Do widzenia.
Minęli nas i ruszyli przed siebie, tak jak i my. Od drzwi domu dzieliło nas parę kroków i kilka schodków. Obejrzałem się za siebie, wzrokiem błądząc za chłopcem. Szli przez park, znajdujący się za ulicą. On w tym czasie zrobił dokładnie to samo, dlatego przez moment wymieniliśmy się spojrzeniami.
- Uważaj na schody misiu. - Głos mamy w porę mnie ostrzegł przed kamiennymi stopniami, które były już tuż przede mną. Odwróciłem się i wszedłem po nich, a gdy ponownie obejrzałem się za siebie, ich już nie było.
- Mamo... ale ja... - Stanąłem w drzwiach z niepewnością wyrysowaną na twarzy.
- Co się stało?
- No bo ja sobie nie poradzę! Nie będę rozumiał co mówi. - Rzekłem stanowczo. Z emocji jakie to we mnie wywołało, tupnąłem niefortunnie nogą o próg domu, który nie był wielki, bo miał zaledwie może dwa centymetry wysokości i może z dwa razy większą szerokość. Niestety moja stopa miała idealne rozmiary, ażeby poczuć siłę uderzenia. Nawet but nie zdołał do końca tego zamortyzować. Moja twarz przybrała rumieńców, które odzwierciedlały moją walkę z bólem, który tliłem w sobie.
- Matthew... - Mama widząc zmianę koloru mojej twarzy, przykucnęła, chwyciła moją dłoń, złożoną w pięść i zapewniła:
- Jesteś zuchem, pamiętaj. Odwaga to twoje drugie imię. Dlatego dasz sobie radę jak na dzielnego zucha przystało. Chyba nie muszę ci przypominać, dlaczego tak mówię?
Uśmiechnąłem się lekko, kręcąc przecząco głową. Wiedziałem, że przecież kiedyś było mnie stać na to, aby uwolnić się od ludzi, którzy robili z mojego życia piekło. A to wymagało naprawdę heroicznej odwagi. Szczególnie dla dziecka było to niezwykłe wydarzenie. Jedna decyzja...
- Chodź mój ty...
Mama mnie ucałowała w czoło, po czym weszliśmy do wnętrza domu. Zrobiliśmy razem pyszny obiad, a później w wolnym czasie oddałem się swojej ulubionej czynności, czyli rozmyślaniu. Oczywiście zdecydowana większość myśli skupiała się na jutrzejszej uroczystości.

***

Następnego dnia, przygotowywałem się bardzo intensywnie do uroczystości. Wszystko miało być perfekcyjne. Język? Zrozumiane każde słowo, wymawianie i składanie zdań równie poprawne. Ubiór? Biała koszula, a do niej granatowa muszka, czarne spodnie galowe i tego samego koloru marynarka. Zachowanie? Tak jak przystało na eleganta, dobre maniery etc. Godzina osiemnasta była już blisko. Wyszedłem z pokoju, a po chwili ostrożnie zszedłem po schodach na dół, gdzie był salon, kuchnia połączona z jadalnią i łazienka. Schodząc z ostatniego stopnia, zwróciłem uwagę rodziców, którzy w pokoju gościnnym siedzieli przygotowani na przyjście gości. Zaczęli się śmiać i byli tylko w stanie przywołać mnie do siebie za pomocą machnięcia palca.
- Matthew... ja naprawdę nie wierzyłam w to, że tak się wystroisz. - Odparła mama, krztusząc się od śmiechu.
- Ale co w tym śmiesznego? - Spytałem, unosząc lewą brew.
- Popatrz dobrze na swoje spodnie. - Zrobiłem tak, jak zasugerowała mi mama. Dół garnituru był założony tył na przód. Nie wiedziałem nawet jak ja to zrobiłem? Sam zacząłem się śmiać z tego. Czym prędzej ściągnąłem spodnie i założyłem je tak, jak powinny być założone.
- Okej, teraz uznaję, że jesteś perfekcyjnie przygotowany.
Usiadłem koło rodziców, wspólnie z nimi oglądając film. Punktualnie o osiemnastej zadzwonił dzwonek do drzwi. W moim gardle wytworzyła się ogromna gula, już czułem, że stres zaczyna mnie zżerać. W czasie kiedy ojciec poszedł otworzyć drzwi, mama wstała tak jak i ja, ale na chwilę przykucnęła.
- Matthew, pamiętaj co ci mówiłam. Nie stresuj się, bo nie masz czego się bać. Poza tym jesteś tutaj gospodarzem, a nie gościem. - Odparła, puszczając mi oczko w ramach dodania otuchy. Wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Wziąłem głęboki oddech i zrobiłem dokładnie to samo.
- Witamy państwa bardzo serdecznie. Zapraszamy do środka. - Przywitał się tato, zapraszając gości liczących sobie pięć osób do środka.
- Dobry wieczór. - Odparli zgodnie.
- To może na początku się sobie przedstawmy. Ja jestem Karen Payne, mój mąż Geoff, Nicole, Ruth i Liam. - Po prezentacji swoich członków rodziny, przyszła kolej na nas.
- Miło nam. Ja jestem Martin Smith, moja żona Madeline i nasz synek Matthew.
Wszystko to brzmiało trochę sztucznie, przez co czułem się dość niezręcznie.
- Może teraz państwo zechcą obejrzeć nasz dom, a w międzyczasie nasza piękna gospodyni poda do stołu?
- Z przyjemnością. - Odpowiedziała starsza pani, po czym cała rodzina ruszyła za tatą. Najpierw do salonu, później na górę, gdzie były trzy pokoje i łazienka.
- No dobrze Matthew. To teraz chodź mi pomożesz. - Rzekła mama, ruszając do kuchni. Podaliśmy do stołu wszystko to, co z rana razem gotowaliśmy, piekliśmy itd. Jednym słowem, same pyszności. Moja mama gotuje genialnie, a już jak ja jej pomagam, potrawy wychodzą niebiańsko. Taka prawda.
- Piękny mają państwo dom, naprawdę. - Odparła mama Liama. 
- Dziękujemy. - Podziękowała mama, uśmiechając się życzliwie do gości. Wszyscy zasiedli do stołu. Ja całkiem przypadkowo miałem za sąsiadów tatę i Liama. Siedziałem na swoim miejscu dość sztywno, bojąc się wszystkich wokół. Czyżby strach znowu przejmował nade mną kontrolę? Dosyć! Tak, ja mam tego dosyć! Powiedziałem sobie w duchu, że mam być odważny niczym dzielny zuch. W końcu nim jestem. Po zjedzeniu ostatniego dania, jakim był deser, goście ruszyli do salonu, gdzie zaczęła się standardowa pogawędka. W tym czasie widać było, że atmosfera się rozluźnia, a rodziny zdążyły się polubić.
- Może pójdziecie się pobawić do góry w pokoju Matta? - Zaproponował mój tato, zwracając się do wszystkich czterech dzieci. Wszystkie się zgodziły, nawet ja. Chociaż właśnie wtedy zacząłem czuć wewnętrzny niepokój. Co jeśli ich nie zrozumiem? Co jeśli... Stop! Wszedłem na górę wraz z resztą dzieci, a po chwili znalazłem się z nimi w swoim pokoju.
- Ładny pokój. - Odparła Nicole. Stać mnie było tylko i wyłącznie na przyjazny uśmieszek przyklejony do zarumienionej twarzy. Chwilę musiałem pogłówkować nad zajęciem dla tych gości, co okazało się być bezskuteczne. Z pomocą, jak na zawołanie, przybył do pokoju tato, pytając czy dajemy sobie radę. Usłyszawszy ciszę, podszedł do mojej szafy, z której wyciągnął parę gier planszowych. Skąd on je... wyczarował?! Nie widziałem ich nawet.
- Kupiłem je dzisiaj. - Odpowiedział, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Na pożegnanie puścił mi oczko i zszedł na dół.
- To która najpierw? - Spytała Ruth.
- O... to moja ulubiona! - Odpowiedziała Nicole, chyba jednoznacznie określając grę, w która mieliśmy zagrać. Jedynymi osobami, które nie wydały z siebie żadnego dźwięku, byliśmy my, czyli ja i Liam. Nawet podczas gry, nie odezwaliśmy się choćby jednym słowem. Dziewczyny bawiły się w najlepsze.
- A ty skąd przyjechałeś? - Nicole skierowała to pytanie do mnie, ale ja nie do końca byłem tego świadomy. Po paru sekundach doszła do mojego mózgu odpowiednia informacja, także mogłem zacząć składać zdania.
- Jestem z Polski. - Odpowiedziałem, na co wszyscy zgromadzeni w pokoju się zdziwili.
- Oh... a jak tam jest? - Kolejne pytanie wyszło z ust blondynki.
- Hm... - Zacząłem się zastanawiać, jak opisać w miarę prosto krajobraz swojego ojczystego kraju. Dokładnie na pewno nie udało by mi się go opisać, bo nie znałem za dużo przymiotników.
- Polska jest bardzo ładna... - Odparłem, ale nie skończyłem swojej wypowiedzi. Szukałem innych określeń polskiej natury, lecz to widocznie w zupełności wystarczyło dziewczynie.
- Może kiedyś tam pojadę. Ouch... Nie tu! - Zaśmiała się, cofając pionek z czerwonego pola, które oznaczało kolejne okrążenie, a ona przecież miała już skończyć grę. A tak na marginesie... to ją wygrać.
- Wygrałam!
- To dobrze Nicole... chodźcie na dół, musimy już iść.
- Okej... dzięki za zabawę. - Podziękowała najstarsza z towarzystwa, Nicole. Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się lekko. Zszedłem za nimi, chcąc ich pożegnać. Ten chłopiec cały czas pozostawał dla mnie zagadką. Jedyne co o nim wiedziałem to to, że miał na imię Liam, a na nazwisko Payne. Tylko tyle. A może aż tyle?
- Do widzenia, dziękujemy za wspaniałe spotkanie. Następnym razem zapraszamy do nas. - Odparła mama Liama, uśmiechając się szeroko.
- My również. Do zobaczenia. - Pożegnali się rodzice i tak skończył się nasz dzień. Byłem na tyle zmęczony, że pierwsze co zrobiłem, to umyłem zęby, przebrałem się i poszedłem spać.

***

Szkoła

Zaraz, zaraz... czy to nie ta osoba? Stojąc w dwuszeregu, znalazłem się obok pewnego, znajomego mi chłopca. Tak, to on! To ta sama, spokojna... aż za bardzo spokojna twarzyczka Liama. Zupełnie tak, jakby nie bał się spotkania z ludźmi, a przecież dokładnie pamiętam, że dwa miesiące temu, on nie był skory do rozmowy z kimkolwiek. A już na pewno nie ze mną. W sumie nie miał powodu, żeby gadać z taką osobą jak ja, dla której niełatwo jest z kimś zamienić parę słów. Jeśli jest to obca osoba... można zapomnieć o moim istnieniu. Jednak wracając do rzeczywistości... po zakończonej uroczystości przywitania uczniów w nowym roku szkolnym na boisku, cała szkoła rozeszła się do swoich wyznaczonych sal. Trzymałem się swojej klasy, aby przypadkiem się nie zgubić. Z moim talentem było by to naprawdę proste. Chwila nieuwagi i gotowe. Ustawiliśmy się pod klasą, a pani nas na chwilę opuściła, ruszając do pokoju nauczycielskiego po klucz do sali. Stałem sam na szarym końcu, chociaż miałem miejsce koło Liama, który również w samotności wyczekiwał wychowawczyni. Nie zrobiłem tego, coś mnie blokowało.
Co dokładnie? Być może strach, który od zawsze mi towarzyszy przy pierwszych spotkaniach z ludźmi? Moja niska samoocena, obawa przed wyśmianiem i wieczny brak tematów do rozmów. W tych trzech rzeczach tkwi mój problem. Gdybym tylko potrafił to zmienić... chociaż teraz z kochającymi rodzicami mam szansę. Oni mogą pomóc mi odmienić zły urok, który rzucił na mnie biologiczny ojciec. Niby nic nieznaczące słowa, ale jednak trafiły w moje najczulsze miejsce i zmieniły je diametralnie. Wywróciły moje życie do góry nogami. Ojciec wpoił mi za ich pomocą, że nic nie znaczę dla niego, a mi wystarczyło dopowiedzieć, że również dla świata jestem nikim. Do prawdy nie wiem skąd miałem w sobie tyle siły, żeby uciec od tego tyrana. Ale udało się i mogę być z siebie dumny. Odzyskałem życie, to na pewno.
Wychowawczyni wróciła do nas po krótkim czasie nieobecności. Wchodziliśmy po kolei do klasy. Gdy ja miałem wchodzić, pani poprosiła mnie o pójście z nią na środek klasy od razu po wejściu. Kiwnąłem tylko głową w geście zrozumienia.
- Witajcie w nowym roku szkolnym... - Zaczęła przemowę do klasy tą jakże standardową formułą.
- Jak pewnie zauważyliście... - Przerwała na chwilę, spoglądając na chłopców w ostatniej ławce pod ścianą, którzy bawili się w najlepsze, opowiadając sobie żarty. - ...albo i nie mieliście czasu zauważyć, że do naszej klasy dołączył nowy kolega. Oto Matthew, będzie z nami poznawał świat, także powitajcie go jak należy.
- Cześć Matthew. - Odpowiedziały zgodnie dzieci. Byłem w stanie tylko i wyłącznie się lekko uśmiechnąć.
- Dziękuję, możesz usiąść. - Szepnęła pani, dając mi zielone światło do opuszczenia środka sali. Rozejrzałem się po niej szybko w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca. Jedna ławka pusta po środku lub miejsce obok Liama w ostatniej ławce pod oknem. Które wybrać? Dla mnie wybór był prosty. Ruszyłem najszybciej jak mogłem i usiadłem w pustej ławce. Czułem na sobie wzrok każdej znajdującej się osoby w klasie. Próbowałem udawać, że mam gdzieś ich spojrzenia, że to na mnie nie działa, dlatego patrzyłem jak zahipnotyzowany na wychowawczynię, która kontynuowała przemowę o przebiegu tego roku szkolnego. Na chwilę oderwałem swoje oczy od niej i zerknąłem na Liama, który znudzony mową nauczycielki, położył głowę na skrzyżowane ręce na blacie ławki szkolnej, wyjątkowo zadbanej, nie tak jak w Polsce - poniszczonej i popisanej. Kiedy pani skończyła swoją jakże ciekawą przemowę, byliśmy wolni, więc mogliśmy iść do domu. Jako że ja i Liam byliśmy sąsiadami, wracaliśmy tą samą drogą. On wyszedł pierwszy. Szedłem za nim parę kroków dalej, aż do parku, w którym go dogoniłem, kiedy się zatrzymał, by zawiązać rozwiązaną sznurówkę prawego buta. Minąłem go bez słowa, nie oglądając się specjalnie za nim. Co niby miałem innego zrobić? Spytać jak się ma albo czy chciałby się ze mną zakolegować? Jedno rozwiązanie było głupsze od drugiego. Wróciłem do domu, gdzie zdałem relacje z całego dnia, który mimo wszystko mogłem zaliczyć do dni takich sobie, a nie jak to przystało na różne nowości, do złych.

***

Następnego dnia lekcje zaczęły się punktualnie o ósmej. Byłem na czas z uśmiechem na ustach. Strachu było coraz mniej, więc pewniej czułem się w klasie. Weszliśmy do sali, w której czekała na mnie przykra niespodzianka. Moje wolne miejsce było zajęte. Pudła i inne takie. Czemu akurat na tym miejscu? Wszyscy zajęli miejsca, a ja niechętnie usiadłem obok Liama, który wyglądał na nieco wkurzonego a zarazem zaniepokojonego. Lekcja się zaczęła, wyjęliśmy zeszyty oraz książki i zaczęliśmy słuchać pani. Liam wcale nie miał ochoty tego robić. Spoglądał na mnie tak, jakbym mu coś złego zrobił.
- Po co ze mną usiadłeś? - Spytał szeptem, oczekując szybkiej odpowiedzi.
- Nie było miejsca... - Odparłem cicho, wskazując na pudła znajdujące się na moim miejscu.
- Następnym razem siadaj z kimś innym, okej? - Rzekł stanowczo, marszcząc czoło, nadając swojej twarzy groźnego charakteru. 
- Okej... - Odpowiedziałem smutnym głosem, próbując skupić swoją uwagę na lekcji.
Chłopak nadal na niej nie uważał. Wolał patrzeć przez okno i rozmyślać, bo nie wyglądał na kogoś, kto obserwuje otoczenie. W połowie zajęć coś go tknęło i przemówił do mnie szeptem:
- Przepraszam... - Nie odwróciłem się w jego kierunku. Patrzyłem cały czas na nauczycielkę, udając że go nie słyszę.
- Przepraszam... - Powtórzył, ale ja nie uległem.
- Matthew... - Szepnął kolejny raz, lecz tym razem osiągnął swój cel. Odwróciłem głowę w jego kierunku, by spojrzeć mu w oczy.
- Wytłumaczę ci później... - Odparł szatyn, ale chyba nie słyszał wołania nauczycielki, która wywołała go do tablicy. Ta się nie poddała i zawołała go jeszcze raz.
- Znowu... - Jęknął cicho, słyszalnie tylko dla mnie. Wstał i ruszył do niej. Nie było by w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że dzieci śmiały się z niego. Niektóre cicho, inne głośniej. Dotarło do mnie, o co mu chodziło. Tak przynajmniej sądziłem, że wiem.
- Proszę panie Payne, oto działanie, które musi pan wykonać.
Jako dobry uczeń z matematyki umiałem rozwiązać to, co nauczycielka zadała Liamowi. Nie mogłem znieść tych śmiechów ze strony klasy, która mimo upomnień pani, nie przestała do końca. Nadal w ciszy śmiali się z Liama, z tego, że nie umie zrobić zadania, którego pewnie sami nie umieli, ale no cóż. Podniosłem rękę, chcąc pomóc swojemu koledze z ławki, który był w stanie przeprosić mnie za swoje niedobre zachowanie.
- Tak Matthew?
- Mógłbym to rozwiązać? - Spytałem całkiem pewnie. Śmiechy dzieci ucichły, a na ich twarzach pojawiło się zdziwienie. Zabłysłem odwagą, której by się zdawać mogło, że nie posiadam.
- Panie Payne proszę wrócić na miejsce i uważać na lekcji. - Odparła nauczycielka po chwili namysłu. To całkiem nieważne, że niektórzy mogli ze sobą rozmawiać, a tylko Liam za to oberwał. To wcale mnie nie denerwowało. Wcale...
Chłopak wrócił na swoje miejsce, a ja ruszyłem do tablicy, stawiając równo krok za krokiem. Napisałem jedną cyfrę i wróciłem do ławki. Pani była pod wrażeniem, tak jak i cała klasa. Tak... ktoś nowy jest lepszy od nich. To była słodka zemsta za poniżanie Liama.
- Dzięki... - Szepnął do mnie chłopak, podnosząc kąciki swoich ust. Uśmiechnąłem się również, po czym rozejrzałem się po klasie, która wpatrywała się we mnie jakby zobaczyła ducha.
Minęło parę minut, aż w końcu zadzwonił dzwonek na przerwę. Wszyscy wyszli na korytarz, także my. Szatyn ruszył tam, gdzie zawsze siadał sam, czyli pod parapetem okna na przeciwko sali. Korytarze były szerokie, więc miejsca było dużo, ale on wybrał akurat to. Poszedłem za nim. Nie przejmowałem się niczym ani nikim. Dziwiłem się, że tak potrafię. Pewność siebie zawitała do mnie? Do tak nieśmiałego chłopca?
- Mogę? - Spytałem, wskazując na szare kafelki znajdujące się pod parapetem, którymi zresztą była pokryta cała podłoga korytarza. Chłopak delikatnie się uśmiechnął i przytaknął.
- Wiesz... miałem ci coś wytłumaczyć, nie? - Zaczął chłopak, ale nie mógł dokończyć, bo przyszły do nas dwie dziewczyny, przyjaciółki jak się wydawać mogło na pierwszy rzut oka, zważywszy na fakt, iż szeptały do siebie i cicho się śmiały, ukazując gdzieniegdzie braki w uzębieniu.
- Hej Matt. - Przywitały się zgodnie, ale nie pasowało mi bardzo to, że nie zrobiły tego z Liamem.
- I Liam... - Dopowiedziałem, będąc pod wpływem złości. Już mi się one nie spodobały.
- I hej Liam oczywiście. - Wydusiły z siebie te słowa, jakby utkwiły im wcześniej gdzieś w gardle.
- Jestem...

                                                      
I tak oto wracam do was z siódmą częścią!
Jako że jest ona długa (przynajmniej dla mnie), 
kolejne będą się pojawiały później ze względu na ilość czasu, 
którą trzeba poświęcić na ich napisanie.
Chyba, że... zadecydujecie inaczej - ankieta obok. :)
/Liam

1 komentarz:

  1. Liaś Liaś Liaś :D
    Wydaje mi się, że Matt ma te same problemy, co ja kiedyś xD
    "strach, który od zawsze mi towarzyszy przy pierwszych spotkaniach z ludźmi? Moja niska samoocena, obawa przed wyśmianiem i wieczny brak tematów do rozmów."
    Cieszę się, że Matt nabrał odwagi i zagadał do Liama. To wkurzające, że w każdej klasie dzieci muszą sobie znaleźć kozła ofiarnego -.-

    OdpowiedzUsuń

Theme by Violett