Matthew, czyli nasz chłopiec, spędzając kolejne nocne godziny na próbach zaśnięcia, przeżywał jeden z wielu koszmarów, które uwielbiały go nękać o tej porze. Przed oczami miał widok kłócących się rodziców, niereagujące na to w żaden sposób rodzeństwo oraz… kompletnie obojętnego siebie, stojącego w bezpiecznej odległości od wszystkich. Widząc to, chłopiec się przeraził, zwijając się w kłębek. Bał się obojętności, że już zawsze będzie taką osobą. Wiedział, co za tym idzie, co teraz przez to przeżywa. Gdy jednak udało mu się zasnąć, jego sny się zmieniły, nie były już tymi starymi, złymi, nocnymi zmorami. Pierwszy raz od dawien dawna, chłopiec odczuł przyjemność marzenia, wyobrażania sobie tego, co wydaje się nieosiągalne. Odleciał duszą tam, gdzie nie było bólu i cierpienia. Senny obraz zaczął nabierać kształtów, zza przyjemnej mgły wyłoniła się jasna, prosta droga, nieoświetlona przez żadną z latarni na niej stojących. Nie potrzebowała ich, była samowystarczalna. Pusta, lecz idąc nią, nie dało się odczuć samotności. To tak, jakby być samemu, ale czuć, że ktoś jest z nami. Przemierzając ją, chłopiec nie wiedział dokąd idzie, ta ulica zdawała się nie mieć końca. Kroczył pewnie, nie czując strachu. Szedł do światła, które miało dać mu pełnię szczęścia. Niespodziewanie nastąpił jednak jej koniec. Od tak, w polu widzenia, światłość ustąpiła miejsca ciemności. Upadek był nieunikniony. Dziecko już czuło powiew wiatru, spychający je w dół przepaści. Jedyne, co mogło zrobić, to zamknąć oczy i poddać się sile grawitacji, próbując ogłuszyć wszelkie myśli o konsekwencjach zderzenia się z ziemią. Witając już się z podłożem, chłopiec został uratowany i bezpiecznie postawiony na twardym gruncie. W miejscach, gdzie czuł dotyk, przejechał rękami, obejrzał się za siebie, szukając tego kogoś, tej siły, która go uratowała, lecz bez skutku. Jego serce zaczęło bić wolniej, uspokajało się, mimo szoku, którego doświadczyło przed chwilą. Stał przed kałużą w jednej z dziur na ciemnej ziemi. Spojrzał na swoje odbicie, nie mogąc jednak dostrzec nic, poza mrokiem, spowijającym niebo. Skądś jednak przebijało się światło, ale doskonale się kamuflowało przed wzrokiem chłopca. Gdzie nie popatrzył, było ciemno. Nie odrywał wzroku od lustrzanej powierzchni wody, wyczekując cierpliwie jasnego promyka, który byłby odpowiedzią, gdzie jest jego źródło. Kiedy przetarł oczy ze zmęczenia, po długim czekaniu, obok jego wydawać by się mogło odbicia, ujrzał malutkie, złociste skrzydełka, podobne do tych, które miały rzeźbione aniołki na Ziemi, lecz te były żywsze i piękniejsze. Ich posiadacz pojawił się znikąd, tuż obok zdumionego dziecka. Postać jego była jednak na tyle niewyraźna, że nie było można stwierdzić nic więcej, prócz tego, że był to człowiek, wzrostem równający się z chłopcem. Jednym ruchem odpięła świecące pióra, biorąc je na ręce. Wyciągnęła złożone dłonie, na których skrzydła zaczynały gasnąć i uklękła na chwilę, jakby przed kimś składała pokłon. Duch powstał i obrócił się w stronę małego, sparaliżowanego strachem dziecka i przypiął je delikatnie do jego pleców, sprawiając, że na złudnym odbiciu chłopca w wodzie, pojawiła się świetlista otoczka wokół jego postaci. Dziecko nie dowierzało, próbowało dotykiem uwierzyć w to, co widziały jego oczy. Chciało podziękować, lecz nie umiało wykrztusić z siebie żadnego dźwięku. Nie poddawało się, patrzyło na zjawę, widząc w niej upragnioną nadzieję. Tą, którą niedawno utraciło. Chłopiec spróbował kolejny raz coś powiedzieć, ale nie mógł. Czuł jakby ktoś zabrał mu zdolność mówienia albo, co gorsza, zdolność wydawania jakichkolwiek dźwięków. Widząc, że nie będzie mógł podziękować słowami, postanowił przejść do czynów, skinął głową w geście podziękowania i uśmiechnął się życzliwie, wyrażając w tym swoją radość. Szybko jednak ten uśmiech zniknął z jego twarzy, ponieważ duch stał nieruchomo, nie dając żadnego znaku, że odebrało podziękowania. Spróbował więc chłopiec oderwać skrzydła, które jemu nie były bardzo potrzebne, lecz one nie chciały opuścić swojego nowego właściciela. Niekontrolowanie z oczu chłopczyka wyleciało parę łez, które spadając do kałuży, świeciły z dużą intensywnością, wystarczającą na chwilowe oświetlenie terenu, ale też wystarczająco mocną, aby oślepić dziecko na moment. Mrok ponownie zajął swoje właściwe miejsce, a chłopiec tylko przyglądał się zmorze, analizując każdą jej widoczną część. Wyciągnął drżącą dłoń w stronę miejsca, w którym duch powinien mieć serce. Ręka przeszyła ducha na wylot, strasząc dziecko, które jak najprędzej chciało ją stamtąd zabrać. Chciało, ale nie mogło. Coś w połowie drogi ją zatrzymało, jakby natrafiła na niewidzialny mur. Serce chłopca zaczęło bić szybko i mocno, sprawiając, że w uszach słyszał każde jego uderzenie, ogłuszające wszelkie myśli jakie miał w głowie. Przerażonym wzrokiem błądził po postaci, nie poddając się w próbach wyciągnięcia ręki z wnętrza zjawy. Po chwili udało mu się, lecz w miejscu gdzie ją włożył, pozostała dziura. Nagle skrzydełka zaczęły machać z coraz to większą szybkością, odrywając powoli stopy chłopca od podłoża. Odruchowo chwycił on rękę zmory, mimo że sam nie wierzył, że to robi. Wylecieli z ciemności i powrócili do jasności, na pustą drogę, by dokończyć podróż. Tym razem chłopiec leciał, wlokąc za sobą ducha, który przybierał coraz to dziwniejszą postać. Dolatując do końca ulicy, a przynajmniej wydawać by się mogło, że był to jej koniec, dziecko trzymało już zwykłą dłoń, ale nie było tego świadome. Ciągnęło nie ducha, lecz całkiem zwyczajnego chłopca, podobnego do siebie. Zjawa odzyskała życie, którym podzieliła się z ziemskim dzieckiem. Wiedziała, że wykonała swoje zadanie. Puściła dłoń chłopca i odleciała, nie żegnając się z nim. Była świadoma tego, że jeszcze się spotkają, tym razem na Ziemi, w prawdziwym świecie. Stworzą razem coś niesamowitego, czego nigdy nie doświadczyliby oddzielnie. Ze spokojem odeszła, czekając aż dziecko opuści jej krainę i zacznie dążyć do ich spotkania. Chłopiec dalej leciał na skrzydełkach podarowanych od ducha, nie czując tego, że jego przy nim nie ma. Dlaczego? Malutkie skrzydełka przerodziły się w wielkie skrzydła, które były nagrodą za uratowanie życia stworzeniu, które niby go nie posiada, ale nie w tym wypadku. Doleciał do końca drogi, gdzie była oślepiająca jasność, która przyciągała chłopca mimowolnie. Wzięła jego duszę i sprowadziła z powrotem do rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz